motywacja

Peterlin 3 – jak się uczyć

peterlin3Główne intuicje przekazawszy w poprzednim odcinku cyklu, tym razem poświęcę nieco więcej uwagi ogólnym zasadom, warunkującym powodzenie nauki. Niniejszy tekst nie jest nowy, pojawił się już dawno na moim blogu, ale obecna jego wersja jest rozbudowana o nowe, istotne wątki – zachęcam zatem do ponownej lektury.

Jak się uczyć języków?

Nie ma cudownej metody, są ogólne zasady. Krótko mówiąc, należy uczyć się: regularnie, intensywnie, wytrwale, samodzielnie i jak najmniej. No i brać  pod uwagę garść prostych prawideł, o których za chwilę.

Kilka prostych zasad

Odpoczynek to najważniejsza część każdego treningu

I kropka. Żeby sprawnie myśleć, trzeba być wypoczętym, wyspanym i trzeźwym (a nie na kafeinowym haju). Czytelniku, kimkolwiek jesteś, zapewne śpisz mniej niż potrzebujesz. Moja rada – chcesz się uczyć języków – kładź się spać wcześniej! A najlepiej bezpośrednio po wieczornej powtórce materiału, którą mózg będzie miał szansę spokojnie przetrawić i usystematyzować podczas snu!

Wytężanie uwagi jest męczące i niestety nie może trwać długo (moja ocena z kapelusza: jednym ciągiem 30-45 min? więcej w warunkach silnego stresu), inaczej myśli zaczynają błądzić. Trzeba więc przeplatać koncentrację z odprężeniem, relaksem. Ale gapienie się w jakiś ekran, kompulsywne sprawdzanie maili, powiadomień na Facebooku czy układanie playlisty empetrójek to szkodliwy pseudo-relaks, a nie odpoczynek. Co działa? Cisza, spokój, liczenie oddechów, albo, jeszcze lepiej – wysiłek fizyczny.

Jeśli już coś potrafisz, to nie możesz się tego nauczyć, a jedynie (czy aż) udoskonalić. Uczysz się próbując zrobić coś, czego jeszcze nie umiesz. Na błędach, przez błędy, dzięki błędom – nazwij jak chcesz. Niby oczywiste, ale o wiele łatwiej, bezpieczniej, jest wyznaczać sobie cele leżące w granicach naszych możliwości (co prowadzi do stania w miejscu, może z coraz lepszą techniką) niż te wykraczające poza granice (co jest warunkiem rozwoju). Tymczasem poprzeczka musi być zawieszona odrobinę za wysoko!

Na szczęście większość ambitnych wyzwań da się podzielić na mniejsze, łatwiejsze do przełknięcia i strawienia. Biegnąc niby już "na ostatnim oddechu" można spokojnie przebyć kolejnych N kilometrów metodą "wytrzymaj jeszcze tylko do następnego krzaczka". Bardzo skomplikowane zadania można rozłożyć na części składowe – z których każda z osobna będzie prosta. Język to system otwarty, łatwo poddaje się skalowaniu pod względem stopnia złożoności struktur. Można, warto, trzeba uczyć się reguł rządzących łączliwością wyrazów i budową zdań, dobudowując do już znanych (wyuczonych, zasłyszanych) konstrukcji nowe elementy.

Na ostatni punkt często wskazują różni "guru językowi". I mają rację w tym, co twierdzą – wykorzystywanie internacjonalizmów czy szybkie opanowanie konstrukcji modalnych (chcę, mogę, muszę) pozwala zacząć się komunikować (i dostawać informację zwrotną) bardzo, bardzo szybko. To, w czym się mylą, to przedstawianie etapu znalezienia pierwszych punktów podparcia, jako -właściwie- już osiągniętego celu. "Dzięki tej technice będzie szybko i łatwo". Nie będzie, bo język, każdy język, to żywe i niezmiernie złożone zjawisko społeczne, o ogromnej skali mierzonej liczbą słów, ich znaczeń i interakcji (zarówno pomiędzy słowami, jak i słowami, a ludźmi).

Intensywność

Jak, mam nadzieję, jasno wynika z poprzedniego tekstu uważam intensywność za kluczowy warunek skuteczności. Bez niej trudno przebrnąć nudny początkowy etap, kiedy "niczego jeszcze nie umiem powiedzieć" i przejść do posługiwania się językiem, zamiast uczenia się go. I tu, jak gdzie indziej, działanie na pół gwizdka przynosi skutki nawet nie połowiczne, a o wiele skromniejsze.

Regularność

Nie ma co się rozwodzić: 30 minut nauki cztery razy w tygodniu przynosi lepsze efekty niż dwie godziny raz w tygodniu (oczywiście dwie [czemu nie dziesięć?!] godziny codziennie to jeszcze lepiej). Repetitio est mater studiorum i tyle. Żeby pamiętać, trzeba powtarzać (najlepiej – przez użycie), a żeby powtarzanie było skuteczne, musi odbywać się regularnie (i wiemy nawet mniej więcej jak regularnie – za SuperMemo, ANKI i innymi systemami stoją solidne podstawy naukowe).

Wytrwałość

Podobnie jak efekty miesięcznej pracy nad sylwetką na siłowni znikają szybko, gdy się zarzuci ćwiczenia, tak i nawet najbardziej intensywny wysiłek włożony w naukę języka nie przyniesie niemal niczego, jeżeli nie będzie kontynuowany. Nauka języka (jeśli założymy, że chodzi o coś więcej niż nabycie podstawowych umiejętności komunikacyjnych) to zadanie na lata; kto twierdzi inaczej – zmyśla bądź bredzi. Jak już pisałem, chodzi nie tyle o to by się nauczyć, ile o to, by nabytą wiedzę utrzymać znajdując dla niej zastosowanie praktyczne.

Samodzielność

Nawet jeśli bierze się udział w jakichś zorganizowanych formach nauki, trzeba uczyć się samodzielnie. Podporządkowanie się rytmowi pracy całej grupy czy zakresowi jakiegoś egzaminu układa wprawdzie proces nauki w jakieś karby i pozwala prognozować wyniki (za dwa lata powinienem zdać CAE), ale jednocześnie przenosi środek ciężkości z umiejętności językowych (czy potrafię się dogadać w konkretnej sprawie, przeczytać co mnie interesuje) na egzamin, certyfikat, podręcznik (wow, przerobiłem już 40 lekcji!), które w prawdziwym świecie (tj. poza szkolną salą) są kompletnie nieistotne. Dodatkowo praca wyłącznie według programu układanego przez innych, przynosząc błogi spokój, negatywnie odbija się na wynikach, do których potrzebny jest twórczy niepokój. W nauce języka należy poszukiwać samemu nowych wyzwań, tak żeby  nie była mechanicznym odbębnianiem, które i tak będzie nieskuteczne. Z samodzielnością związane jest też krytyczne myślenie, które bezwzględnie warto w sobie kształtować, zamiast ślepo naśladować jakiś autorytet. Nie wierz na słowo nikomu, nawet mnie, a tym bardziej samemu sobie (samego siebie najłatwiej oszukać). Weryfikuj zarówno to, co twierdzą inni, jak i to, co jak Ci się wydaje, wiesz.

W odniesieniu do nauki języka samokrytyczne podejście oznacza także stałe szukanie odsłuchu. Nie chodzi o to, by zadręczać tambylców pytaniami "czy dobrze powiedziałem?" – wytykanie innym błędów zajmuje czas i jest krępujące, zawsze balansując na granicy impertynencji – ale o to by -po prostu- słuchać, co, kiedy i jak mówią czy piszą i starać się naśladować, biorąc pod uwagę kontekst (różne sytuacje = różne style języka), to, co się widzi i słyszy, zamiast tkwić sztywno w szkolnogramatycznej "poprawności".

Uczyć się jak najmniej

By uniknąć częstej w blogosferze fetyszyzacji procesu uczenia się czyli koncentrowania się na technikach nauki dajmy na to hiszpańskiego [to niekończące się rozprawianie – oczywiście po polsku – który podręcznik lepszy, jak ustawić cykl nauki, czy stosować shadowing, stawiać input przed outputem czy odwrotnie…], należy jak najmniej się uczyć. Jak najwięcej za to – używać języka, którego się uczymy, tam gdzie nas to interesuje i jest nam potrzebny. Interesuję się irańskim filmem – dlaczego nie sprawdzę, co w Iranie pisze się o Farhadim, albo co leci w kinach w Teheranie? Samo poszukiwanie sposobów jak sprawdzić repertuar irańskich kin może być świetnym ćwiczeniem nie tyle ze znajomości języka ile z kreatywności w wyszukiwaniu informacji (a to dużo przydatniejsza w życiu umiejętność niż perski). Jeśli zaś nie ma takiej rzeczy, do której dany język jest potrzebny  – mówię po raz tysięczny – to po jaką cholerę się go w ogóle uczyć? Oczywiście, takie podejście jest trudne i wiąże się z przysłowiowym skokiem na głęboką wodę, ale cóż – tej wody i tak nam nikt nigdy nie spłyci.

O co tak naprawdę chodzi (moim zdaniem)

Na koniec niespodzianka – w nauce języka -nawet jeśli mantrę "nie ucz się, ale używaj" odłożymy na bok- tak naprawdę to nie nauka języka jest najważniejsza. Jeśli nie ona to cóż takiego? Po pierwsze, wynikająca z samodzielnie odniesionego 'sukcesu'  większa pewność siebie. Jest z czego się cieszyć, w końcu odczepiłeś małe kółka od rowerka i jedziesz dokąd chcesz. Ludzie pewni siebie (nie mylić z pyszałkami – arogancja i zarozumialstwo, to sposoby rekompensowania niskiej samooceny, a nie symptomy wysokiej) są po prostu fajniejsi dla siebie i innych. Po drugie, i ważniejsze, ukształtowane przez zdyscyplinowaną naukę cechy osobowości czy charakteru. Sumienność, obowiązkowość, wytrwałość, nawyk samodzielnego i krytycznego myślenia czy sama umiejętność uczenia się to cechy dużo istotniejsze (i dla potencjalnego pracodawcy i w życiu osobistym) niż przysłowiowy „biegły angielski”.

W kolejnej części – style twarde i miękkie – odrobinę więcej o kształtowaniu charakteru i o podejściu do uczenia się i nauczania. Łatwo chyba zgadnąć, że landrynkowo nie będzie 🙂

75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli

75Ostatnio sporo myślałam na temat metod, dotychczasowych rezultatów i celów mojej nauki języka. Próbowałam też odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie, ile miejsca widzę w tej nauce na zorganizowane jej formy w postaci zajęć w grupie z nauczycielem. Jedno miłe doświadczenie sprzed kilku dni sprawiło, że temat ten nie dawał mi spokoju i przyćmił wszelkie chęci poważniejszego zajęcia się pomysłami na kolejne artykuły. Aż w końcu sam stał się takim pomysłem.

Owym miłym doświadczeniem było uczestnictwo w konwersacjach z pewnym szalonym Kolumbijczykiem. (Zapisując się w zeszłym roku na kurs w szkole językowej, dostałam pakiet dodatkowych konwersacji. Do tej pory nie wykorzystałam ich wszystkich, bo rzadko trafia się coś, co mnie interesuje i ma miejsce w odpowiednich godzinach). Konwersacje te zapewniły mi taką dawkę nowej energii i motywacji do dalszej nauki, jakiej nie odczuwałam od czasu… poprzednich konwersacji, z innym Kolumbijczykiem (a może te ostatnie były z Polakiem? nie pamiętam, to było dość dawno). Gdyby popatrzeć na te 1,5 godziny zegarowej okiem kogoś o ortodoksyjnym podejściu do samodzielnej nauki języków, można by dojść do wniosku, że w zasadzie straciłam tam czas. Bo co robiliśmy? Rozmawialiśmy trochę o kulturze latynoamerykańskiej, o zwierzętach i roślinach czczonych przez Indian, po czym wymyślaliśmy, każdy dla siebie, jakieś indiańskie imię. Jeśli chodzi o same umiejętności, które mogłabym zaklasyfikować jako kolejne "punkty" na drodze do przyswojenia języka, odhaczyłabym zaledwie trzy nowo poznane słowa i ćwiczenie rozumienia ze słuchu – bo musiałam się koncentrować, żeby nadążyć za prowadzącym. Jednak ogromnie przyjemne i pobudzające, zarówno intelektualnie jak i emocjonalnie, było dla mnie przebywanie w grupie osób o podobnych zainteresowaniach, pracujących wspólnie nad jednym zadaniem, nawet jeśli to zadanie było z lekka absurdalne. (Ostatecznie wymyśliłam, że będę nazywać się Luna Quieta. Pod koniec zajęć prowadzący przez pomyłkę powiedział do mnie Ramo Azul. To była bardzo miła dla mnie pomyłka, być skojarzoną z tytułem znakomitego opowiadania).

Mam nadzieję, że ten przydługi wstęp posłuży za wystarczające uzasadnienie następującego wyznania: olśniło mnie w dwóch sprawach. I jak to zwykle z olśnieniami bywa, okazały się to sprawy proste i w zasadzie dość oczywiste: 1) zorganizowane formy nauki mają przede wszystkim znaczenie psychologiczne i 2) podobnie jak zdecydowana większość ludzi, mam silną potrzebę, aby jakaś część mojej nauki opierała się na zajęciach z nauczycielem. Wiem, że moje wyznanie jest dość nietypowe na tle pozostałych autorów Woofli, jak i niektórych komentatorów – bezwzględnych zwolenników nauki samodzielnej w 100%. Nie oznacza to jednak, że przeszłam do "przeciwnego obozu" osób, które nie widzą możliwości nauczenia się języka bez nauczyciela – tego typu przekonania uważam za równie błędne, a pewnie i nieco bardziej szkodliwe niż lekceważenie czysto psychicznej potrzeby interakcji z nauczycielem i/lub grupą w procesie nauki.

Nie da się zanegować faktu, że najważniejszą składową w uczeniu się języka obcego – czy jakiejkolwiek innej nowej rzeczy – zawsze będzie nauka samodzielna, czyli podejmowana z własnej inicjatywy, podążająca za własnymi poszukiwaniami. Idealny dla mnie stosunek czasu poświęcanego na tak rozumianą naukę własną do czasu spędzonego na nauce zorganizowanej (zajęcia i prace domowe), szacuję jako 75%  – 25%. Stąd też ten nieco żartobliwy i nieco prowokacyjny tytuł artykułu. Oczywistością jest, że dla każdego te idealne proporcje będą się rozkładały nieco inaczej. Dla kogoś będzie to 65 – 35, dla kogoś innego 80 – 20, a dla niektórych, z różnych powodów (brak finansów na naukę płatną, brak możliwości pozwolenia sobie na kolejne studia, czy też absolutny brak potrzeby interakcji z nauczycielem) będzie to 100 – 0.

No dobrze, wyznałam już, że wymarzonym dla mnie obrazem nauki języka jest 75% samouctwa i 25% nauki zorganizowanej. Co z takiego wyznania wynika dla Czytelników? Dla większości nic. Bo nie przekonam (i nie zamierzam tego robić) żadnej ze stron mających ugruntowany pogląd w temacie pożytku z zajęć prowadzonych przez nauczyciela. Mam jednak szczerą nadzieję przekonać osoby, które korzystały z takich form nauki, ale pod wpływem skrajnie negatywnych opinii zaczęły się wstydzić, że uległy własnej "słabości" lub "głupocie". Sprawa jest prosta: jeśli chodziłeś/-aś na zajęcia, czy to w szkole językowej, czy w ramach lektoratu na studiach i czujesz, że te zajęcia bardzo Ci pomogły i bez nich byś dużo stracił/-a, to najprawdopodobniej właśnie tak jest. Pomogły Ci i kropka. Nie dajmy się zwariować, wierzmy własnym odczuciom, nie lekceważmy własnych potrzeb. Bezwzględne potępianie zorganizowanych zajęć to symetryczne odbicie głoszenia, że "tylko z nauczycielem naprawdę się nauczysz, sam/-a nigdy nie dasz rady". Ani jedno ani drugie nie prowadzi do niczego dobrego.

A skoro już zachęcam do odrzucenia niepotrzebnego wstydu z powodu bycia zbyt mało heroicznym i zawziętym na naukę w 100% samodzielną, postaram się uczciwie wypunktować potencjalne plusy i minusy wiążące się z poświęceniem części własnego czasu (a nierzadko i sporych pieniędzy) na naukę  z nauczycielem, w grupie bądź indywidualną.

PLUSY

1. Relacja nauczyciel – uczniowie/uczeń to naprawdę fajna rzecz i mocne wsparcie dla naszej motywacji. To nie przypadek, że wątek ten tak często pojawia się w (pop)kulturze. Przypomnijcie sobie różne baśnie, Star Wars, cykl o Harrym Potterze,…

2. Możliwość uzyskania wyjaśnień naszych wątpliwości. Tu i teraz, wprost. Bez zastanawiania się, jak sformułować pytanie i na ile możemy sobie pozwolić, żeby nie zamęczyć rozmówcy, co ma miejsce w kontaktach z native speakerami z portali wymiany językowej. Native speaker z internetu nie jest od uczenia nas. Nauczyciel – jak najbardziej.

3. Istnienie formalnych wymogów: przyjść na zajęcia, przygotować się, odrobić pracę domową. O ile bez motywacji wewnętrznej nauka nigdy nie będzie skuteczna, tak lekki przymus zewnętrzny potrafi być rewelacyjnym zapalnikiem dla tego rodzaju motywacji. Ileż to razy, za czasów kursu w szkole językowej, nie chciało mi się zabrać do nauki (bo zmęczenie, bo alternatywne atrakcje w zasięgu), ale zmuszałam się, bo po prostu głupio mi było przyjść na zajęcia nieprzygotowaną. Niemal za każdym razem efekt był taki, że nie kończyło się na odrobieniu pracy domowej, bo nauka po prostu mnie wciągała na długie godziny.

4. Relacja uczeń-uczeń (jeśli mówimy o nauce w grupie), czyli źródło współpracy i rywalizacji, też potrafi przynosić dobre owoce. Jeśli chodzi o moje prywatne doświadczenia, akurat rywalizacja mi nie służy, być może dlatego że zawsze we wszelkich porównaniach i wyścigach byłam daleko w tyle za grupą odniesienia (przeważnie) bądź mocno ją wyprzedzałam (rzadziej). Potrafię natomiast sobie wyobrazić, że zdrowa rywalizacja w sympatycznej atmosferze może sprzyjać kreatywnej pracy. Co do wartości współpracy, tego akurat nie muszę sobie wyobrażać, bo doświadczyłam.

MINUSY

1. Niestety, zdarzają się kiepscy nauczyciele (i nie ma to nic wspólnego z ich poziomem znajomości języka). Pół biedy, jeśli można zrezygnować z nauczyciela bądź zmienić grupę w ramach lektoratu na studiach czy kursu w szkole językowej. Czasem nie można nic zrobić. A nauka w niesprzyjających warunkach potrafi zniechęcić nawet najtwardszych.

2. Nauka z nauczycielem, szczególnie jeśli dodatkowo jest nauką w grupie, zmusza do cenzurowania myśli. Na zajęciach językowych niemal nieuniknione są rozmowy na tematy "życiowe", gdzie od każdego oczekuje się, iż będzie opowiadał o swoim udanym życiu, ciekawych wyjazdach wakacyjnych, fajnej pracy, licznej i kochanej rodzinie, a to wszystko w sosie akceptowalnych społecznie i poprawnych politycznie poglądów. Kto nie wpasowuje się w powyższy model, a nie lubi robić wokół siebie zamieszania, powinien mieć na podorędziu parę ładnych kłamstw. Ewentualnie nauczyć się udzielać asertywnych, wymijających odpowiedzi pozwalających ukazać w pełnej krasie aktualny poziom znajomości języka.

3. O ile nie jest się uczniem w szkole ani studentem, zorganizowane formy nauki wymagają sporych nakładów finansowych. Nie ukrywam, że to główny powód, dla którego przynajmniej przez najbliższe miesiące będę kontynuować naukę w 100% samodzielną.

 

 

Zobacz także:

Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
Co Polak może zaoferować światu? Wymiana nie tylko językowa
O szkołach językowych
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery
Hiszpański na marginesach

 

Peterlin na Woofli – wprowadzenie

Peterlin na Woofli introMija ćwierć wieku od kiedy uczę się języków i dwadzieścia lat, od kiedy robię to na własną rękę,w pewnych okresach poświęcając im większość wolnego czasu. W różnych formach (od szkoły i studiów przez podręczniki po tworzenie -z konieczności- swoich własnych materiałów) próbowałem się uczyć łącznie ponad czterdziestu języków, w większości mniej lub bardziej niszowych, rzadziej nauczanych, dziwnych, o nic nikomu niemówiących nazwach (ewe, lezgiński, mingo, yolngu matha…).

Na swoich stronach (www.peterlin.pl) udostępniam część z tego, czego udało mi się dowiedzieć o perskim (i innych językach irańskich), lezgińskim (i innych językach kaukaskich) czy ewe (i innych językach afrykańskich). Tu natomiast chciałbym przekazać w spójnej formie garść spostrzeżeń o charakterze ogólnym, odnoszących się do nauki (nie tylko) języków jako takiej, a wynikających z moich, w sumie całkiem bogatych, doświadczeń.

Continue reading

Ile klasyki w postępie?

Nie tyrolska i nie turystyczna. Nudna i zacofana konserwa językowa – to ja.

Nie tyrolska i nie turystyczna. Nudna i zacofana konserwa językowa – to ja.

***Uwaga: wpis mocno subiektywny i oparty na moich własnych perypetiach związanych z nauką języków obcych. Przyda się osobom, które zauważają u siebie predyspozycje i preferencje zbliżone do moich.


Zauważyliście, że spora część postów na WOOFLi (no dobrze, powiedzmy, że połowa) zawiera w sobie dużo stwierdzeń opartych na przeczeniach, a więc lubimy mówić o tym jak NIE uczyć się języków, zamiast po prostu dzielić się z czytelnikami tym, jak MY „to” robimy? Oczywiście byłoby niesprawiedliwością generalizować tę myśl na całokształt naszych artykułów. Ale myślę, że osoba zainteresowana nauką języków większą radość, motywację i nadzieję wyniesie z tekstów będących drogowskazem i źródłem porad.

Problem w tym, że czytelnik oczekuje zwykle porad:
a)    uniwersalnych
b)    możliwie rewolucyjnych

Myślę, że nie muszę udowadniać, że bardzo o takie trudno.

Zwróćmy jednak uwagę na pewnego rodzaju trend we współczesnym myśleniu o metodologii nauczania i uczenia się języków. Mieliście kiedyś w ręku jakiś (nawet współczesny) podręcznik do wykładania łaciny i kultury antycznej w szkołach średnich? Chociażby Porta Latina, z której sama korzystałam w liceum. Praca z taką książką stawia sobie za cel przede wszystkim wpajanie struktury języka łacińskiego (nieużywanego przecież w codziennych sytuacjach komunikacyjnych) poprzez schemat: przedstawienie teorii gramatycznej – komentarz gramatyczno-leksykalny – rozdanie słowników – trening translatorski. Tylko i wyłącznie, powtarzam: tylko i wyłącznie tłumaczenie pełnych zdań, które wymaga takiego natężenia uwagi i łączenia wielu obszarów ledwo co nabytej wiedzy w jedno, że ma się ochotę jedynie splunąć i trzasnąć drzwiami.

Zdaje się, że szeroko pojęta praca z tekstem należy już do bardzo niepożądanych, wręcz archaicznych i znienawidzonych metod, szczególnie uznawanych za nieprzystające do realiów nauczania i uczenia się języków nowożytnych. Praca ze źródłem pisanym, skupiona na pewnego rodzaju analizie i zagłębianiu się w niuanse językoznawcze, jawi się wielu osobom jako żmudna, totalnie niepraktyczna, nierozwijająca, krzywdząca i zniechęcająca. Wszak każdy chciałby przede wszystkim „nauczyć się mówić”.

źródło: http://www.michelthomas.com/assets/downloads/INTRODUCTORY%20POLISH.pdf

źródło: http://www.michelthomas.com/assets/downloads/INTRODUCTORY%20POLISH.pdf

 

Powyższy zrzut ekranu, będący fragmentem opisu metody niejakiego Michela Thomasa (co ciekawe, natrafiłam nań  przeglądając oparty na niej kurs języka polskiego dla obcokrajowców), ma jednoznaczny wydźwięk: ludzie mają trudności z nauką języków, ponieważ nie pozwala im się wyjść ze szkolnych schematów. Ten pan utrzymuje chyba, że już sam kontakt z ołówkiem i kartką papieru, albo (Boże uchowaj) słownikiem, grozi histeryczną katatonią, afazją, otępieniem i zespołem stresu pourazowego.

A ja, psiakrew, lubię pracę z tekstem i cenię ją sobie jak nic innego, podobnie chyba jak Karol i Michał. Prawda jest taka, że lubię obcować z wieloma tekstami, najlepiej o dużym przekroju różnorodności i stopnia trudności. Lubię „wymiętosić” jedną frazę na wszystkie strony, rozumieć budowę zdania w każdym jego szczególe, tworzyć w głowie poznawczą reprezentację gramatycznego „szkieletu”, na który potem samodzielnie jestem w stanie układać „tkanki mięśniowe, kostne, narządy i układy narządów” złożone ze słów i interpunkcji.

To trochę jak z małymi chłopcami, którzy widząc zegarek od razu chcieliby go rozkręcić i poznać wszystkie jego mechanizmy, części, śrubki i zębatki. Inni zaś wolą po prostu mieć cały, gotowy, dobrze działający gadżet, z którego będą w stanie zwyczajnie odczytać godzinę, jeśli będzie im potrzebna. I nic w tym złego.
Kiedy zaczynałam samodzielną naukę języka obcego, zależało mi nieco na obcięciu kosztów źródeł potrzebnych mi do nauki. Uważałam wtedy, że najlepiej będzie zacząć od opracowywania prostych tekstów porównując je w miarę symultanicznie z ich głosowymi nagraniami. Chciałam ominąć konieczność nabywania książek z dołączoną płytą CD.

Zdecydowałam się więc napisać do szwedzkiego radia (moje pierwsze, samodzielne i nieco łamane szwedzkojęzyczne maile, przy których dzielnie się upierałam, choć przecież mogłabym napisać do nich po angielsku) z prośbą o udostępnienie mi transkrypcji krótkich opowiadań dla dzieci, czytanych w ramach cyklicznej audycji dla najmłodszych. Były to dzieła fińskich autorów, chyba dość niszowe, ponieważ nie potrafiłam znaleźć w Internecie nawet oryginałów, nie mówiąc już o przekładach na szwedzki. Ogromnie miło wspominam korespondencję z redaktorkami i realizatorkami tamtej audycji. „Na cito” otrzymałam plik .doc z kilkunastoma tekstami bajek, które mogłam jednocześnie śledzić zarówno wzrokowo, jak i słuchowo.

Na kanwie tych możliwości opracowałam bardzo lubiany przeze mnie do dziś trening fonetyczno-ortograficzno-polisensoryczny, który pewnie części czytelników przypominać będzie zwykłe dyktando, jednak nie do końca polega na tym samym.
Znając ogólne brzmienie głosek, prawidłowość ich zmienności w zależności od ułożenia, położenia akcentu etc. (ktoś pomyśli – co to w ogóle za kolejność uczenia się? Studiowanie alfabetu fonetycznego i podręczników dla filologów, podczas gdy mogłabyś przyswoić te zasady nieświadomie i naturalnie?), postanawiam wyłowić z nagrania dźwiękowego NIEZNANE MI wcześniej słowo, po czym (wsłuchując się uważnie, bez sprawdzania) usiłuję napisać je tak, jak je sobie „wyobraziłam” w formie tekstowej. Przy odrobinie wiedzy i szczęścia, uda mi się osiągnąć 100% ortograficznej poprawności, a ponadto ustalić długość poszczególnych samogłosek, rodzaj akcentu, postać i wzajemną relację dyftongów itd. itp.

Uwierzcie mi, że szwedzki potrafi płatać czasem różne figle na linii zapis – wymowa. Dlatego samodzielnie oceniam, że właśnie taka umiejętność jest bardzo dla mnie cenna i warta ćwiczeń. Ach, dodam jeszcze, że niesamowicie przydaje się to jeżeli chcemy (np. podczas oglądania obcojęzycznej telewizji) sprawdzić szybko w Internecie jakieś nurtujące nas słowo. Jednym słowem – uczymy radzić sobie bez transkrypcji słownej. Chyba też właśnie dlatego bardzo cenię sobie moją powierzchowną znajomość alfabetu fonetycznego. Podręcznik, który przy wprowadzaniu suchej leksyki uwzględnia ten uniwersalny zapis fonetyczny, jest w mojej opinii naprawdę cenny.

Nie oznacza to jednak, że pracuję wyłącznie na suchych tekstach, nagraniach, gotowych źródłach wspomagających rozumienie bierne (deprecjonując umiejętności czynnego posługiwania się językiem w mowie i w piśmie), albo siadam ze słownikiem polsko-szwedzkim i uczę się każdego słowa po kolei.

Tak naprawdę metoda, którą obierzesz, ma najmniejsze znaczenie. To nie metody zrewolucjonizują twoje postępy, mentalność, sposób patrzenia na to, co do tej pory robiłeś źle. Pozwólcie, że podzielę się na koniec moją myślą, którą dość dobrze zilustruje poniższy cytat:

„Languages cannot be taught, they can only be learnt. The best way is to tell students right away that they are responsible for their own learning process, and the teacher is just a guide who has to motivate them.”

Nie chodzi więc o konflikty między nauczaniem indywidualnym a grupowym; metodami wyniesionymi z przedwojennego szkolnictwa a tymi „nowoczesnymi”; sporem między „naciskiem na komunikatywność” a „puryzmem językowym”. Chodzi o przejęcie inicjatywy i odpowiedzialności za swoją własną naukę. Pełnej, kompletnej i globalnej – stąd też nie zgadzam się z ostatnią częścią cytatu – to nie „teacher” ma być źródłem motywacji, tylko nasze własne dążenia i potrzeby intelektualne.

Nikt ich za nas ani dla nas nie stworzy.

 

Zobacz też…

Kiedy i jak korzystać z Wikipedii przy nauce języka obcego?

Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe

7 grzechów głównych nauki języków obcych

[MN13] Nie zastanawiaj się o czym „Woofla napisze” za kolejne 3 dni, zastanów się, czym Ty, już dziś, możesz zainteresować Czytelników Woofli …

Poszukujemy nowych autorów!


All hands on deck!

I want you for Woofla - dołącz do nas 2Paliwem każdego nowego przedsięwzięcia, szczególnie tak unikatowego, jakim jest Woofla są ludzie i ich pomysły. Idee porównałbym do szczepek drewna, które po wrzuceniu do ognia pozwalają w krótkim czasie uzyskać dużo ciepła. Niemniej jednak, jak grube by nie były, w pewnym momencie blask ogniska powoli przygasa, a i siedzenie w zimny wieczór wokół ledwie żarzących się węgli przestaje być przyjemne i w końcu każdy rozchodzi się do swojego namiotu, aby zagrzebać się w ciepłym śpiworze. Choć autorom Woofli jeszcze bardzo daleko do wypalenia (się i tematów), to jednak fakt, że od ponad 4-ech miesięcy ciągle tych samych pięć osób lata po opał skutkuje pewną stagnacją hamującą rozwój portalu. Mamy wiele pomysłów wykraczających poza obecną formułę, ale tylko 10 dłoni. Owszem, do wooflowego ogniomistrza – Karola, co jakiś czas zgłaszają się osoby, które dotychczas raczej biernie przyglądały się staraniom zmierzającym do tego, by każdy z Czytelników znalazł tu treści, które go zainteresują, skłonią do refleksji, zachęcą do dyskusji oraz dzielenia się swoimi spostrzeżeniami i pomysłami. Jednak, z jakiegoś, nie do końca zrozumiałego dla nas, powodu, każdy początkowo pełen entuzjazmu autor chcący ku naszej ogromnej uciesze dołączyć do zespołu Woofli, „wysłany” po raz pierwszy „na akcję” po chrust, ginie w czeluściach ciemnego lasu i już nigdy nie wraca…


Powody takiego stanu rzeczy mogą być różne. Wiem, że niektóre osoby nie są pewne, czy tematy na które chciałyby pisać zainteresują innych Czytelników. Jest tylko jeden sposób by się o tym przekonać – opublikować pierwszy artykuł. Z poznawczych względów największą wartość mają właśnie teksty bogate w problemy, które nie zostały dotąd poruszone. W rzeczywistości najchętniej komentowane są jednak artykuły, na których temat Czytelnicy mają już wyrobione zdanie jeszcze przed ich przeczytaniem, ale taka już nasza – ludzka konstrukcja…

„Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.”

„Rejs”; 1970 r.


Mogę się domyślać, że drugą, związaną z tym, kwestią jest obawa jak treść zostanie przyjęta przez komentujących. Uprawiając tego typu ekshibicjonizm, który znamionuje m.in. to, że piszemy pod naszymi prawdziwymi nazwiskami, musimy liczyć się z tym, że któregoś dnia na nasze głowy zostanie wylane wiadro pomyj.

„(…) Nie ma szczęścia dziewczynina, ale po co się tu pchała, mogła w domu siedzieć. Wlazła na ring, to dostała w ryj…”

Robert Górski; Kabaret Moralnego Niepokoju;  skecz: „Lachony”

Na szczęście Woofla jest jednym z ostatnich rezerwatów kultury wypowiedzi i dyskusji. Nawet jeśli Czytelnicy w 100% nie zgadzają się z tym o czym mówimy, to piszą o swoich zastrzeżeniach w sposób kulturalny i świadczący o tym, że chcą by rozwijająca się debata skłoniła do refleksji zarówno autora jak i pozostałe osoby mające w przyszłości (nie)przyjemność przeczytania owego artykułu. Jednak o to właśnie chodzi: „jeśli dwaj partnerzy zawsze się zgadzają, jest o jednego za dużo."


Kolejnym czynnikiem „odpychającym” nowych autorów może być to, że nasze artykuły są w ich ocenie po prostu za słabe. Na swoją obronę możemy powiedzieć, że nie jesteśmy ani lingwistami, ani dziennikarzami, lecz po prostu hobbistami – normalnymi ludźmi, którzy mają swoje życie, w którym języki nie są jedynym motywem, często studiującymi (niekiedy na kolejnym już kierunku lub stopniu) i pracującymi jednocześnie. Jesteśmy jednak w stanie wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, by dzielić się w wolnej chwili swoimi przemyśleniami. Oceniamy, że nasza siła tkwi właśnie w tej „odświeżającej amatorskości” i samouctwie. Nie jesteśmy nagabywaczami szkół językowych chcącymi podprogowymi chwytami wydusić z Czytelnika ostatnie 10 złotych. Nie gwarantujemy nieomylności, ale przynajmniej wierzymy w skutecznośc tego, o czym piszemy. Stoimy w jednym szeregu z tymi, którzy pragną ulepszyć system edukacji językowej w Polsce. Do współpracy zapraszamy oczywiście również osoby o typowo lingwistycznym wykształceniu mając nadzieję, że wzmocni to również merytoryczną stronę portalu.


Wahanie potencjalnych autorów także może być powodowane niepewnością dotyczącą tego, czy sprostają „naszym standardom”. Od kandydatów oczekujemy ‘jedynie’ gotowości do napisania jednego artykułu w ciągu miesiąca (ok. 1000 słów) na wybrany przez siebie temat. Nie spodziewamy się „dzieł życia”, ani kolejnej epopei, lecz kawałka akceptowalnej, mającej ręce i nogi polszczyzny. W przypadku zainteresowania, zachęcamy do napisania pilotażowego artykułu do naszej „redakcji”. Mamy świadomość, że tekst nigdy nie będzie w pełni satysfakcjonował autora, żeby jednak przestrzec przed przesadną perfekcją przytoczę fragment pewnej rozmowy:

„ – (…) Szukałem idealnych słów, które powinienem (…) wtedy powiedzieć, ale nie znalazłem, więc nie powiedziałem. (…) Słowa, wciąż ich brak. (…) Piszę powieść po nocach, tygodniami. Tworzenie rzeczy doskonałej jest procesem bolesnym. Oto ona, jedyne zdanie.
– Czy zechciałbyś przeczytać na głos?
– Wydaje mi się, że właśnie mam na to ochotę. Dziękuję. „Pewnego pięknego, majowego ranka, elegancka młoda amazonka na świetnej, smukłej klaczy jechała, być może, wzdłuż kwiecistej alei Dibellon.”(…) Co byś o tym powiedział?
– Słowa są piękne…
– To tylko szkic. Nie ośmieliłbym się oddać tego wydawcy… ale pewnego dnia znajdę słowa, w których poczujecie zapach tej alei i usłyszycie stukot kopyt. Tego dnia wydawca czytając mój rękopis wstanie i powie: „Panowie, czapki z głów”.(…)”

Fragment rozmowy Josepha Granda z Doktorem Bernardem Rieuxem i Jeanem Tarrou. Ekranizacja powieści Alberta Camusa: „Dżuma; 1992 r.

Nie czekajcie, aż znajdziecie słowa, które w sposób idealny wyrażą Wasze przemyślenia, przybliżcie to tymi, które w tym momencie dobrze oddadzą treść i nie „ulepszajcie” swoich tekstów w nieskończoność.

"There was once a novelist who wrote a very long book. It took him ten years of hard work. When he reached the end and read back what he had written, he realized that he was no longer the person of ten years ago. His wisdom had deepened, his skill had increased. And so he sat down to rewrite the book. Ten more years passed. When he reached the end of his second draft, he read back what he had written. Again, he realized that he was no longer the person who had begun the rewrite. His wisdom was deeper still, his skill more profound. And so he sat down to rewrite it a third time…”

“There is no point of arrival, no point of perfection. You just do your best with what you’ve got, cross your fingers and send your creation out into the WOrld [OF LAnguages].”

Nigel Watts; “Write a Novel And Get it Published”


Cienki ze mnie motivational speaker, dlatego domyślam się, że powyższe uwagi mogły nie przekonać wszystkich osób, które chciałyby do nas dołączyć, ale się boją – (klasyczny konflikt dążenie – unikanie, któremu nie raz ulegam).

Marek HłaskoW swojej kolumnie bardzo często „oddaję głos” mistrzom literatury (tym razem Markowi Hłasce), którzy w sposób dla mnie nieosiągalny potrafią oddać istotę problemu. Z perspektywy czasu trudno mi powiedzieć, czy to właśnie zamieszczony poniżej fragment miał decydujący wpływ na to, że postanowiłem przestać się krygować ze swoimi ‘ledwie’ kilkuletnim hobby dotykającym budowy języków obcych, i poczułem chęć „osiągnięcia” czegoś więcej współpracując z osobami o podobnych zainteresowaniach.

Na pewno siłę oddziaływania wzmocniła zbieżność imion, dlatego łatwiej było mi się odnaleźć w roli Kosewskiego. Miałem wręcz porażające uczucie, że podmiot liryczny rozmawia ze mną. Być może również i tym, którzy dotąd się wahają czy wejść w bardziej aktywną rolę, poniższy tekst pomoże podjąć „męską” decyzję i wziąć sprawy we własne palce…

„(…) Tylko masz się nie łamać tak głupio i, pamiętaj, wierzyć w siebie, silnie wierzyć. Bez takiej wiary, silnej i gorącej, to szkoda gadki. Ale i w innych musisz wierzyć (…) chcą ci pomóc i na pewno pomogą. Nie zrażać się tylko, przeciwnie, wgryzać się w to wszystko, w robotę. No, pewnie, że niełatwe to dla ciebie, ale dasz sobie radę, jak tylko będziesz chciał. A że ci tam ktoś nawet głupio przygada, bracie, to nie powód do tragedii; ty wiesz: ludzie są rozmaici. I tacy, i tacy, jeden zrozumie, nic nie powie, drugi będzie się śmiał, gadał, co mu ślina na język przyniesie. Często sami zapominają, jak od życia brali w tyłek. Czy ja tego samego nie słuchałem? (…) Nie przejmuj się tym. Masz ten swój cel i wal śmiało, na przekór, a na pewno dojdziesz. (…) Chcemy ludzi mocnych i śmiałych, a nie łachudrów. Właśnie wierzymy w człowieka, w jego możliwości, w rozum, w serce. (…) Właśnie na tej wierze budujemy to wszystko. Marnie by było z tobą, gdyby nie ta wiara. To nie frazesy, człowieku. (…) Po prostu nie wierzysz w to, że sam potrafisz sobie poradzić, że już umiesz cokolwiek zrobić. Mówmy szczerze: nie masz żadnej wytrwałości. Lada niepowodzenie, nawet nic nie znaczące, już ciebie łamie, już jesteś do niczego, szmatę z ciebie robi: opuszczasz ręce i najchętniej zmieniłbyś zawód. (…) Nie można tak ciągle liczyć na kogoś, że ten ktoś za ciebie zrobi wszystko, że weźmie za rączkę, poprowadzi na gotowe. Ty sam musisz w siebie wierzyć, sam próbować, nie oglądać się ciągle na innych. A że trzeba czasami zacisnąć zęby, no, to takie już jest życie. Samo nic nie przychodzi, wszystko trzeba zdobywać. (…). No, to pamiętaj, musisz wierzyć w siebie i wierzyć w nas. Jak nie będziesz miał tej jakiejś twardości, jak będziesz taki miękki, to faktycznie nie warto się brać za nic, bo i po co? Naszarpiesz się, namęczysz się i nigdy nic z tego nie będzie.(…) Co, ty boisz się tego (…), co?…(…) Ty się niestety wszystkiego boisz, życia się boisz. Ty nawet jeszcze nie żyjesz, to jeszcze nie jest życie. (…) Możesz się pogniewać na mnie albo nie, twoja sprawa. Ale ja ci też chcę powiedzieć, że te twoje wszystkie hmm… nieszczęścia, nad którymi się tak roztkliwiasz, to dlatego, że ty nie masz tej odwagi, już nie mówię bojowości. Zramolałeś jakoś, życie przemknie, przejdzie koło ciebie, a ty nawet nie będziesz wiedział, kiedy, co, jak. Życie swoją drogą, a ty sobie, z boczku, z boczku przeraczkujesz. A że tam ludzie walczą o coś, biją się, szarpią, to fiuuu… co to ciebie obchodzi. Ty tylko boczkiem, boczkiem, pomalutku, żeby się nie ubrudzić.
– Ja – powiedział Kosewski – ja. No, nie wiem, Stefan. Ty, ty nie wiesz, co ja…
– Przeżyłem? Wiem. Nic nie przeżyłeś, Michał, i nic nie przeżyjesz, jeśli tak dalej będzie. Ty życia nie przeżyjesz, przepełzniesz tylko przez życie. A pełzakiem każdy potrafi być. Ale przeżyć takie prawdziwe życie, takie bliskie, gorące, uuu… to już nie każdy. Walczyć i zwyciężać, bić się o coś… no… A nie całe życie siedzieć tylko w swoim ogródeczku. (…) W walce jest też spokój, Michał, w walce, właśnie w walce. Czy ty tego nie rozumiesz, że przecież życie bez jakiejś walki o coś, dla kogoś, dla innych to tylko erzac, jakaś pusta forma…
– I tylko walkę, tylko taki odlew można lać w tę formę?
– Tylko, Michał. Inaczej pozostanie tylko pustą formą… (…) Zrewiduj ty to wszystko. Pamiętaj, że kiedyś przyjdzie taki czas, że trzeba będzie spojrzeć wstecz, w te kilkadziesiąt lat życia, zrobić jakiś bilans, obrachunek. I co wtedy zobaczysz? (…) Wtedy nawet nie będziesz wiedział, jak nazwać te kilkadziesiąt lat. Będzie jakieś takie bez tytułu! Jak ta pusta forma. Przecież formę się odrzuca, forma przeważnie idzie na szmelc, a odlew idzie między ludzi i ten dopiero mówi o formie. Pusta forma pozostanie tylko pustą formą. Przełam się, do cholery, zejdź z tego marginesu, przestań się zgrywać, po co ci to? Na co ci to? Sam siebie nie dasz rady oszukać, a u ciebie wszystko, (…) z tego wynika. Z takiego braku odwagi: "Ja sobie pomalutku, pomalutku, tylko dla siebie, pomalutku łebkiem na świat!" Zawsze po czyichś śladach… A samemu nic wydeptać nie potrafisz. I pomyśl, pomyśl trochę o tym odlewie…

Marek Hłasko; „Baza Sokołowska”; 1951 r.

Epilog
Dwa miesiące po mojej trzeciej w ciągu ostatnich dwóch lat większej, nieudanej próbie przedyskutowania na szerszym forum swoich przemyśleń na tematy związane z językami obcymi, 3 października 2014 r. przeczytałem, jak się okazało, ostatni post na moim ulubionym blogu językowym – „Świecie Języków Obcych”, na którym przybierałem dotychczas zupełnie bierną postawę nie zamieszczając choćby jednego komentarza. Jeszcze tego samego dnia napisałem do Karola w sprawie nowego projektu, niedługo potem stając się historycznie drugim, tym razem w pełni aktywnym współtwórcą Woofli na pierwszy ogień rzucając artykuły poświęcone problematyce pisma ideograficznego, które niemal 3 lata czekały na ujrzenie światła dziennego.


Ada

Ostatniego lata, kiedy ukończyłam moje 1,5 kursu w szkole językowej, zaczęłam desperacko szukać choćby namiastki kontaktu z osobami, których hobby stanowi nauka języków obcych. Przeglądanie archiwów wymierających forów dyskusyjnych wprawiło mnie w kiepski nastrój i zostawiło z przekonaniem, że ludzie nie chcą i/lub nie umieją rzeczowo dyskutować. I wtedy, klikając w jeden link na którymś z takich forów, trafiłam na blog Karola. Michał nic a nic nie przesadził, określając Świat Języków Obcych – a obecnie Wooflę – mianem rezerwatu kultury wypowiedzi. Lektura artykułów i komentarzy na ŚJO przez kilka miesięcy była dla mnie inspiracją i czymś w rodzaju wsparcia w samodzielnej nauce języka hiszpańskiego. Kiedy Karol ogłosił, że szuka współautorów do swojego projektu, próbowałam akurat rozkręcić własny blog. Alternatywa w postaci pisania na Woofli była jednak tak kusząca, że zgłosiłam się bez zastanowienia. I dziś bardzo się cieszę, że podjęłam tę decyzję.


Karolina

Pamiętam, że na blog Karola (pewnie zaraz pomyślicie, że jest on kimś w rodzaju bożka, któremu obmywamy włosami stopy i bijemy pokłony, ale zapewniam, że nigdy nie widziałam go nawet na żywo) "Świat Języków Obcych" wchodziłam z wypiekami na twarzy już jako szesnastolatka. Interesowałam się wówczas wszystkim, co dotyczyło języków obcych, ale żaden inny autor nie był w stanie usatysfakcjonować mnie w pełni pod względem przekazywanej "filozofii" uczenia się. Mogę śmiało powiedzieć, że gdyby nie ŚJO, to nie podjęłabym się nigdy samodzielnej nauki języka szwedzkiego, która okazała się być nie tylko moim głównym hobby, ale także czymś w rodzaju życiowej terapii. Teraz, prawie 5 lat później, mogę realizować swoje długo tłumione pragnienia bycia małym, przemądrzałym, internetowym pismakiem – i publikuję własne przemyślenia na stronie, której sama za młodu byłam fanką. Dodam tylko, że poziom osób komentujących artykuły na WOOFLA.pl jest tak wysoki, że moje bycie tutaj jest dla mnie nie tylko wspaniałą przygodą, ale także szansą nieustannego dokształcania się.


NAPRAWDĘ szukamy nowych autorów
Jeszcze raz w imieniu zespołu gorąco namawiam do rozważenia propozycji bardziej aktywnego uczestnictwa w naszych projektach. Czekamy na Wasze "odlewy". Liczba miejsc ograniczona 😉 .


Zobacz również:

Dołącz do naszego zespołu

Witajcie na WOOFLA.PL

Autorzy

Witaj

Praca własna z tekstem oraz audio, gdy brak podręcznika – część 1

Praca z tekstemParę dni temu znalazł się na Woofli pod wpisem o dominikańskiej literaturze bardzo konkretny komentarz, którego treść przytoczę jako wstęp do naszego artykułu:
(…) chciałbym nauczyć się dobrze słowackiego z naciskiem na słownictwo górskie/taternickie/wspinaczkowe. Niewiele jest z tego co widziałem materiałów do nauki. Choć „pozorna” łatwość języka dla Polaka pewne sprawy ułatwia, jednak jakbyś kiedyś opisał swoje wypracowane metody nauki byłoby super.
Dodam, że z pewnych względów (limitowany internet i ogólna niechęć do czatów, skype’ów) chciałbym maksymalnie oprzeć się (chociażby w początkowym etapie) na pracy własnej z tekstem i audio. Z tekstem rozumianym nie jako dedykowany podręcznik a raczej autentyczne fragmenty tekstu w interesujących mnie dziedzinach. Wskazówki jak ćwiczyć wymowę nie mając zbyt dużych zasobów audio (a jak już to bez transkrypcji tekstu) byłyby również bardzo pomocne.

Początkowo odpowiedź miała dotyczyć jedynie języka słowackiego i być możliwie krótka, ale liczba rzeczy i metod, o jakich chciałbym wspomnieć jest na tyle spora, że ciężko ograniczyć się tu do jednego artykułu. Zaczynamy więc kolejny cykl – zasady w nim przedstawione będą bardzo ogólne i pomocne do pracy nad każdym językiem, zwłaszcza tym, który jest w jakimś stopniu podobny do języka, którym już w pewnym stopniu władamy.

O ile znalezienie materiałów do nauki angielskiego czy niemieckiego nie sprawia przeciętnemu Kowalskiemu problemów (mamy tu raczej problem związany z przesyceniem rynku wydawniczego pozycjami często wątpliwej jakości), o tyle ciężko wyśledzić na półkach sklepów cokolwiek poświęconego nauce języka słowackiego. To co na pierwszy rzut oka zdaje się nam być jednak barierą nie do przejścia może mieć paradoksalnie swoje dobre strony i od początku nauczy nas właściwego podejścia do języka, który chcemy opanować. Przeważnie proces nauki wygląda bowiem następująco:

P9170668Mirek kupuje podręcznik do nauki francuskiego dla początkujących z płytami CD, jest nastawiony do języka bardzo pozytywnie i decyduje się codziennie poświęcać mu przynajmniej godzinę dziennie. W drugim miesiącu przydarzy się Mirkowi kilka dni, w których nie będzie miał możliwości by zająć się swoim nowym językiem – pojedzie w delegację, na wesele, będzie miał sesję – powodów, dla których nie mamy czasu na realizację ambitnych celów jest mnóstwo. Po tych kilku dniach nasz bohater powróci do swojego podręcznika i zauważy, że coś mu umknęło, co spowoduje powrót w przeszłość. Mimo przeciwieństw losu po kilku miesiącach Mirkowi uda się skończyć podręcznik i znajdzie się w punkcie X, w którym musi zadecydować co dalej z językiem robić. Jeśli do tego czasu nie miał on żadnego kontaktu z językiem żywym tzn. chociażby z francuskojęzycznym radiem, gazetami, telewizją, stronami internetowymi prawdopodobnie będzie to dla niego z wielu względów niesłychanie trudny moment, gdyż stanie przed zadaniem przejęcia kontrolę nad procesem nauki, którym wcześniej kierował podręcznik. Wiele osób w tym momencie rezygnuje stwierdzając, że oni jeszcze nie są gotowi na zetknięcie ze światem zewnętrznym, bo nie opanowali materiału z podręcznika wystarczająco dobrze.

Artykuł nie ma na celu zdeprecjonowania podręczników. Kto czytał pozostałe wpisy wie, że jestem gorącym zwolennikiem materiałów dydaktycznych, sam posiadam całkiem pokaźną kolekcję książek do języków, których nigdy nie zacząłem się uczyć i uważam, że w ogromnej mierze są one potrzebne do tego, by nauczyć nas podstawowych zasad gramatycznych oraz słownictwa. Podręczniki mają jednak jedną zasadniczą wadę, która może bardzo negatywnie odbić się na naszym procesie nauki (w pewnym sensie dotyczy to również innych dziedzin wiedzy), mianowicie absolutnie nie przygotowują nas one do nadejścia momentu kiedy ich zabraknie. Bardzo często osoba kończy jakiś kurs, znajduje się we wspomnianym wyżej punkcie X i nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytanie "co dalej?". Przez 100 dni potrafiła poświęcać na podręcznik godzinę dziennie, ale absolutnie nie ma pomysłu co zrobić z językiem gdy podręcznika zabraknie. Nierzadko stwierdza taki ktoś, że nie posiada jeszcze właściwej wiedzy, aby sięgnąć po takie materiały jak gazety czy serwisy internetowe i stara się znajdywać wymówki w stylu "muszę poprawić się w tym, w tym, w tym…" – proces wyliczania można ciągnąć w nieskonczoność. Im dłużej powyższy problem pozostanie nierozwiązany tym większe prawdopodobieństwo, że cały wielomiesięczny proces nauki pójdzie na marne. A straconego czasu szkoda. Pieniędzy też.

Ciężki dostęp do materiałów dydaktycznych powoduje, że od samego początku musimy sobie jakoś radzić z tym co jest dostępne poza półkami sklepowymi. Będzie na pewno trudniej, ale będzie też ciekawiej. Rzadziej poprowadzi nas ktoś za rękę, ale znacznie częściej będziemy czuć radość z tego powodu, że sami odkryliśmy coś co dotychczas było dla nas czymś kompletnie niezrozumiałym. Nie przeżyjemy punktu X, bo ten będziemy mieć dawno za sobą, a do każdego wyzwania podejdziemy raczej z nastawieniem, iż wszystko jest wykonalne niż z obawą, czy damy mu radę podołać. Jednemu z największych wyzwań musimy bowiem stawić czoła już na samym początku – trzeba dokonać selekcji materiału, który będzie nam służył do nauki. To zadanie, przynajmniej w przypadku języka takiego jak słowacki – nie jest wcale takie trudne. Dlaczego? Bo mamy dostęp przynajmniej do kilku rzeczy, które w ogromnym stopniu pomagają nam obyć się z językiem:

1.Rozmówki lub kursy pozwalające nam przećwiczyć podstawowe konwersacje
goetheverlagŻeby daleko nie szukać wspomnę tutaj o czymś, co pojawiło się już raz na łamach "Świata Języków Obcych", czyli o rozmówkach w 50 językach ze strony http://www.goethe-verlag.com/book2 . Do samego serwisu można mieć wiele zastrzeżeń, ale mając wiedzę niemal zerową ciężko o lepszy prezent niż ponad tysiąc podstawowych zdań konwersacyjnych z załączonym słownikiem obrazkowym z objaśnieniem 1946 słów. Czy to nas nauczy języka? Na pewno nie, ale z pewnością pozwoli nam zaznajomić się z podstawami komunikacji, wymową oraz pismem.

Z doświadczenia mogę powiedzieć, że niewiele znam lepszych ćwiczeń konwersacyjnych niż praca z nagraniami mp3 w formacie podobnym do tych oferowanych przez "Book2. Przyjmijmy, że ściągnęliśmy zestaw polsko-słowacki. Otwieramy lekcję 60 ("W banku / V banke"), w której najpierw słyszymy polskie zdanie "Chciałbym otworzyć konto.", później natomiast jego słowacki odpowiednik "Chcel by som si otvoriť účet.". Moja praca z takim plikiem wygląda następująco: a) słucham polskiego zdania; b) zatrzymuję nagranie i staram się w tym czasie podać, koniecznie na głos, tłumaczenie na język słowacki; c) słucham słowackiego zdania starając się przede wszystkim dostrzec jakie błędy popełniłem w tłumaczeniu oraz w mojej wymowie; d) mechanizm ten powtarzam aż do końca lekcji; e) jeśli zrobiłem wszystko bezbłędnie mogę przejść do następnej, jeśli natomiast popełniłem chociażby jeden błąd to powtarzam całą lekcję od nowa – tak naprawdę im częściej dane zdanie powtórzymy, tym lepiej je zapamiętamy. A im lepiej zapamiętamy podstawy, tym łatwiej będzie nam w następnym etapie nauki. Przypomniała mi się tu maksyma Bruce'a Lee, który powiedział kiedyś: "I fear not the man who has practiced 10000 kicks once, but I fear the man who has practiced one kick 10000 times." Warto zwrócić uwagę na to jak wiele ma ona wspólnego z nauką języka.

Jak każda, ma ona swoje wady i zalety, o których kiedyś może szerzej napiszę, ale osobiście nigdy jeszcze nie odkryłem czegoś co w krótszym czasie byłoby mnie w stanie nauczyć podstaw konwersacji bez pomocy drugiej osoby. Przede wszystkim w taki sposób zacząłem jeszcze przed studiami uczyć się rosyjskiego (acz z innych, lepszych materiałów) i jadąc po raz pierwszy w życiu za wschodnią granicę byłem w pełni gotowy do akcji. Dalszy rozwój był już tylko kwestią czasu i praktycznego użycia języka (o tym będzie m.in. w następnym artykule). Kilkanaście lekcji z tłumaczeniami rosyjsko-estońskimi z Book2 przerobiłem natomiast w zeszłym roku tuż przed wyjazdem do Estonii – ciężko było oczekiwać, iż będę mówić lub czytać w tym języku. Była to jednak dawka pozwalająca już dostrzec pewne zasady kierujące estońskim (wyczytywanie słów z kontekstu itp.) i umożliwiająca użycie go w podstawowych sytuacjach co na ogół spotykało się z bardzo miłym przyjęciem. Przy okazji mogłem też przekonać się na własnej skórze, iż lepiej ludzi żegnać słowem Nägemiseni! (lub po prostu nägemist!) niż Hüvasti! choć dwa były podane w kursie prawie jako synonimy. I tutaj nasuwa się również ciekawe spostrzeżenie – nawet jeśli w jakimś kursie jest błąd to życie prędzej czy później go zweryfikuje. Im błąd ten będzie większy, tym lepiej zapamiętamy poprawne rozwiązanie. Często nawet utrwali nam się ono w głowie bardziej niż gdyby było z początku poprawnie podane w podręczniku. Przyznaję, że "Book2" jest kursem fatalnym w swojej prostocie, pozbawionym opisów gramatycznym, ale jego forma pozwala na wdrożenie podstawowych struktur, których płynne opanowanie zwłaszcza na początkowym poziomie znajomości języka jest ważniejsze niż liczba słów jaką posiadamy w swoim arsenale czy hiperpoprawność gramtyczna.

Myli się też ten kto twierdzi, że tylko z jednego źródła można się języka nauczyć. Nie można. Dlatego już teraz zapraszam na drugą część tego artykułu, która ukaże się we wtorek 20-go stycznia.

Podobne artykuły:
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów
Ile języków tak naprawdę potrzebujesz?
Jak się nauczyć rosyjskiego?
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?
Gold List, podręczniki do serbskiego oraz konwersacje w 50 językach

[MN8] Patrz z własnej perspektywy; szyj metodę na miarę własnych potrzeb i możliwości

Kilka ostatnich artykułów poświęconych: ergonomii wyboru materiałów do nauki języka, poliglotów mogących być inspiracją dla uczących się, czy samodzielnej ocenie swoich lingwistycznych potrzeb skłoniło mnie do swoistego 'rachunku sumienia' i wejrzenia w głąb siebie.


Bolesna spowiedź

Metoda nauki, którą stosuję jest wynikiem moich, mniej (szanghajski), średnio (mandaryński, japoński, niemiecki) lub bardziej (angielski, kantoński) intensywnych, zmagań z językami obcymi, z których część, ze względu na ograniczenia wynikające z natury świata (doba ma tylko 24h) odstawiłem na boczny tor. Muszę przyznać, że mnóstwo czasu zmitrężyłem na metody, które nie przyniosły większego rezultatu, okazały się stratą czasu. Wielokrotnie zmieniałem przekonania na temat technik, czy chociażby sposobu podejścia do pewnych zagadnień. Nie raz, po chwilowej fascynacji różnymi ‘nowinkami’  wycofywałem się z nich rakiem. Wszystkie te doświadczenia pozwoliły mi jednak wypracować pewien spójny algorytm postępowania.

Skupiam się głównie na tym co, wg moich obserwacji, jest skuteczne, oparło się próbie czasu i rzeczywiście to praktykuję niemal każdego dnia. Metody, które stosuję nie wymagają lingwistycznego talentu, którego muszę uczciwie przyznać, że jestem po prostu pozbawiony, lecz 'jedynie' wdrożenia 'niemieckiej dyscypliny' połączonej z ułańską fantazją, benedyktyńską pracą i wytrwałością.


„Mieć wzniosłe ambicje i dążenia, (…) jasną wiedzę i myśli – wszystko to zależy ode mnie. Dlatego też człowiek (…) szanuje to, co jest w jego własnej mocy (…), z każdym dniem idzie do przodu (…)”.

Xunzi

Maurits Cornelis Escher; Wchodzenie po schodach vel Względność

Maurits Cornelis Escher; "Względność"

W czasie II Wojny Światowej funkcjonowało hasło o kulach i 'przypadającej' na nie liczbie wrogów, podobnie jest w przypadku współczesnego niematerialnego 'przeciwnika' -"obcego", ale tym razem języka: JEDEN (każdy) UCZĄCY SIĘ – JEDNA (inna) METODA.

Poniżej zamieściłem zasady, którymi się kieruję: nie są one uniwersalną receptą, lecz jedynie spojrzeniem na wybrane tylko kwestie z mojej perspektywy. Jednak jako, że "człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce", to być może i to o czym piszę nie jest obce również innym.

#1: "Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem…"

Sam odpowiadam za porażki w walce ze 'swoimi' językami, ale i sukces zawdzięczam tylko sobie. Sam selekcjonuję materiał, którego się uczę, sam się też sprawdzam i rozliczam. Sam wybieram czas i sposób nauki. Wiem, że już nikt nigdy nie będzie mi kazał ślęczeć w słoneczny weekend nad 30 stronami kserówek – wypełnianek z angielskiego, do których przerobienia potrzebowałbym wpierw znaleźć 500 słówek w słowniku, z których 95% zapomnę już po 20 sekundach od wpisania w lukę.

#2: Usuwam to, co zbędne, nieskuteczne (a przynajmniej nie nazywam tego nauką).

Nie oszukuję się, że słuchanie piosenek jest wspaniałą metodą nauki, choć w trakcie pisania tego artykułu energii dodawał mi jeden z utworów Sammi Cheng. To co 'łatwe' zwykle nie działa. Umiem to, i tylko to, czego się sam nauczyłem. Nie czerpię wiedzy z promieniowania kosmicznego. Każde słowo, informacja, konstrukcja gramatyczna musi mieć swoje źródło, które potrafię wskazać w materiałach pisanych. Jeśli widzę, że coś nie działa stosuję zasadę praktykowaną przez opętanych wątpliwościami pisarzy i chirurgów:

"When in doubt, cut."

Ford Madox Ford

Nie popełniam wciąż tych samych błędów, przejmuję odpowiedzialność za swoje decyzje (lub ich brak – co też jest decyzją), jeśli coś nie działa, nie boję się eksperymentów. Nie potępiam jednak wszystkiego w czambuł. Stosuję metodę małych kroków, jestem za ewolucją, nie rewolucją.

„Autobiography in Five Chapters
 
I walk down the street.
There is a deep hole in the sidewalk
I fall in.
I am lost…
I am hopeless.
It isn't my fault.
It takes forever to find a way out.
II
I walk down the same street.
There is a deep hole in the sidewalk.
I pretend I don't see it.
I fall in again.
I can't believe I'm in the same place.
But it isn't my fault.
It still takes a long time to get out.
III
I walk down the same street.
There is a deep hole in the sidewalk.
I see it is there.
I still fall in…it's a habit
My eyes are open; I know where I am;
It is my fault.
I get out immediately.
IV
I walk down the same street.
There is a deep hole in the sidewalk.
I walk around it.
V
I walk down another street.”

Portia Nelson

 

#3: Muszę widzieć, przynajmniej  w sposób graficzny, postęp swoich działań.

„Ten, kto szybko idzie do przodu, szybko zawraca.”

Mencjusz

Nie 'wstydzę się' wielokrotnego powtarzania przerabianych wcześniej treści. Cenię sobie właśnie powtarzalność i przemyślane procedury. Nie ma tu miejsca na chaos i działanie po omacku.

Tabela powtórek - symulacja dla dwóch języków

"Dyscyplina, dyscyplina; to podstawa" … powtarzania.

Stosuję proste, ale nie bezmyślne metody; z niekończącymi się 'schodkami' nie straszne mi choćby plateau. Jak w przypadku każdego namiętnego kolekcjonera moją siłą napędową jest chęć zebrania całej kolekcji – zamalowania wszystkich kratek na pomarańczowo.

#4: Korzystam ze wszystkiego co zobaczyłem, przeczytałem, czym interesowałem się w swoim życiu.

Z rozbawieniem słucham reprezentantów gimbazy uważających się za specjalistów z matematyki, w związku z czym polski czy historia nie są im do szczęścia potrzebne. Wręcz 'fascynują' mnie filmiki licealnych humanistów twierdzących, że skoro biologia czy fizyka ich nie interesuje, to można na klasówkach z tych przedmiotów bezkarnie 'zżynać'. Zamykanie się w ciasnej klatce humanisty albo ścisłowca nie świadczy o wysokim stopniu wyspecjalizowania, lecz o ułomności.

Nie daję sobie nałożyć klapek na oczy: lektura pracy na temat okulistyki, podręcznika grafologii czy klasycznego języka egipskiego, artykułu o stenografii, fragmentu harcerskiego poradnika o alfabecie Morsa, benedyktyńskiego traktatu czy współczesnej książki o mnemotechnice, doświadczenie z projektowaniem syntez związków organicznych i przewidywania mechanizmów reakcji "na papierze" czy 'zabawa' z programami służącymi do badania frekwencji chińskich znaków w tekstach tylko pozytywnie wpływa na moje szersze spojrzenie na 'problem' przyswajania pisma ideograficznego.

#5: Jestem świadom swoich 'ułomności' i usposobienia.

Używanie komputera ograniczam w nauce do minimum, skoro wiem, że będzie mi się trudno powstrzymać od poszukiwania w internecie odpowiedzi na setki bombardujących mnie wątpliwości wynikających z rozmaicie definiowanej 'ciekawości świata'.

Jestem tym samym człowiekiem niezależnie od języka. Tak, jak nie szata zdobi człowieka, tak obca grafia i fonia języka jest jedynie pustą formą, która po prostu przyobleka pojęcia, którymi myślę i operuję, a mające swój źródłosłów w języku ojczystym. Przyznaję jednak, że pisząc ten artykuł bardzo brakowało mi kantońskiej 'góralskiej partykuły' 嘅(啦), która wyrażałaby silne stwierdzenia "tak było, jest i będzie!".

Nie zamierzam udawać, ani dążyć do poziomu mitycznego naitiva. Życie jest zdecydowanie za krótkie, by trwonić je na doskonałość. Skoro ograniczenia aparatu mowy nie pozwalają mi m.in. na osiągnięcie japońskiej wersji głoski "r", to będę wymawiał ją z premedytacją jak "l". Nie zamierzam również naciągać sobie oczu, farbować włosów ani sztucznie zwiększać poziomu bilirubiny by upodobnić się do Chińczyków.

Skoro mam introwertyczne usposobienie, to nie zacznę, za namową poliglotów, latać po ulicy i zaczepiać każdego napotkanego obcokrajowca. Jeśli w 'polskim życiu' chętniej wysyłam sms'y niż dzwonię, piszę maile niż osobiście załatwiam sprawy, to nie będę wbrew swojej naturze przesiadywać przed mikrofonem na Skype'ach i czatach, wolę zamiast tego, jak Martin Eden, rozkrawać piękno i dociekać tajników budowy języka w laboratorium swej małej izdebki.

Jeśli mam problem z szybkim podejmowaniem nawet mało istotnych decyzji, to tak muszę 'ustawić' swoją metodę, aby decyzje podejmowały się same lub sprowadzały się do problemów zero –  jedynkowych: umiem – nie umiem.

#6 Nie boję się krytyki ani swoich metod ani poglądów.

Nie powiem, że krytyka spływa po mnie jak woda po lateksowych wdziankach Chippendales'ów. Wręcz przeciwnie, nic tak mnie nie mobilizuje jak właśnie deprecjonowanie podjętych przeze mnie wysiłków, stwierdzenie, że jestem non compos mentis i na pewno coś mi się nie uda. Od razu rozpala mnie to do czerwoności i daje energię do jeszcze większego wysiłku. Słabość przekuwam w siłę do działania.

Znam jednak wartość skupienia (się i talentów, które ma każdy) oraz odcięcia od zewnętrznych rozpraszaczy (uwaga: nie należy poniższego tekstu traktować zbyt dosłownie*);

Château d'If;
"— O czym tak rozmyślasz? — spytał z uśmiechem Faria, sądząc, że młodzieniec milczy ogarnięty najwyższym podziwem.
— Myślę przede wszystkim o tym, jak ogromny zasób inteligencji potrzebny był księdzu, by osiągnąć takie rezultaty; czego by ksiądz dokonał, będąc na wolności*!
Pewnie nic; roztrwoniłbym może nadmiar mojej inteligencji na głupstwa. Dopiero nieszczęście odkrywa w ludzkich umysłach skarby nieprzebrane, a tajemne; kto chce wywalić bramę, musi przeć na nią całym ciężarem. Dopiero w więzieniu* skupiły się niejako w jednym punkcie wszystkie moje uzdolnienia, rozproszone w różnych kierunkach, zamknięte w ciasnej przestrzeni zderzały się ze sobą, a wiesz, że ze zderzenia chmur rodzi się elektryczność; z elektryczności błyskawica; z błyskawicy światło.(…)"

Alexander Dumas; „Hrabia Monte Christo”


Każdego uczącego się języków zachęcam do 'noworocznego rachunku sumienia', spojrzenia w głąb siebie, poznania i zdefiniowania zarówno swoich mocnych stron, jak i słabości, których znajomość może być wręcz produktywna. Wyjdę jednak z kościółkowych klimatów jeśli chodzi o żal za "grzechy" (marnowanie czasu, brak systematyczności itd.) …

"Nie ma potrzeby dyskutować o czymś, co już zrobiono.
Nie ma sensu czynić wyrzutów sumienia za czyn popełniony
Ani winić kogokolwiek za to, co minęło"

Konfucjusz

Namawiam do poszukiwania swojej własnej, lingwistycznej drogi, choć trzeba być przygotowanym na to, że nie będzie ona utkana różami;

„(…) szedłem od lat
Mą własną drogą
I tak bywało, iż
Myślałem, że nie tędy droga
Że pas lepiej mówić, niż
Kark skręcić na wysokich progach
I choć jak zbity pies, chciałem nie raz
Podkulić ogon
Wciąż gnał mnie, gnał mnie mój bies
Mą własną drogą
(…) Traciłem grunt, myliłem krok
By znów bez tchu pędzić przez mrok
By złapać kurs i znowu móc
Iść własną drogą
W krąg moc słyszałem rad
By z boku stać i sztorm przeczekać
Lub by pochwycić wiatr
Do przodu gnać i nie zwlekać
To znów radzono mi
Bym oddał cześć nie swoim bogom
Lecz ja wolałem iść
Mą własną drogą
I tak będę szedł, choć drogi szmat
Choć z każdym dniem wciąż przybywa lat
Dopóki sił wystarcza by
Z tej drogi pył przemieniać w sny
A żeby śnić, ja muszę iść
Mą własną drogą”
Claude François, Jacques Revaux
w wykonaniu Michała Bajora
prawykonanie Franka Sinatry
praprawykonanie Claude'a François’a
 

Zobacz również:

Zaczynając naukę języka, wpierw określ sobie cel i ‚obszar’ działania*

Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów

Najpiękniejszy z językowych przełomów

Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów

najlepsza-radaSzalenie lubię dynamiczny aspekt pracy autora serwisu językowego, kiedy można rozwinąć wątek rozpoczęty już wcześniej przez swoich przedmówców (mam tu na myśli Michała oraz Piotra). Odejdę więc chwilowo od tematów polskich dialektów i Ukrainy na rzecz kwestii znacznie bardziej przyziemnej jaką są poligloci – z jednej strony stawiani za wzór do naśladowania ze względu na swoje niesamowite osiągnięcia (ich rzeczywista wartość jest tu kwestią drugorzędną – nie o tym zresztą tekst ma być), z drugiej natomiast prezentujący styl życia, jaki niekoniecznie jest najlepszym z możliwych dla zwyczajnego miłośnika języków obcych. Będzie o tym czy lepiej nauczyć się jednego języka perfekcyjnie czy trzydziestu na poziomie survivalowym. Wybiegnę też trochę w przeszłość, co może nieco przypomnieć bardzo stare artykuły z serii "Jak (nie) uczyć się języków obcych" (gdzie pisałem o angielskim, rosyjskim oraz niemieckim) i udokumentuje pewną ewolucję moich poglądów na temat poliglotów w trakcie ostatnich kilku lat. Przede wszystkim jednak tematem stanie się samodzielność i zdolność do podejmowania optymalnych decyzji, bo w nauce języka obcego prędzej czy później musi ona odegrać kluczową rolę.

 

POLIGLOCI I NAUKA JĘZYKA JAKO DYSCYPLINA SPORTU

Nie ma chyba słowa, które w całym lingwistycznym dyskursie irytowałoby mnie bardziej niż termin "poliglota". Wyraz, który według SJP oznacza zaledwie "człowieka władającego wieloma językami" i ma zabarwienie zasadniczo neutralne wraz z rozpowszechnieniem się internetu przeżył w pewnych kręgach swój renesans i stał się czymś w rodzaju nobilitującego tytułu, którym niektóre osoby lubią się od czasu do czasu pochwalić (co dla mnie brzmi osobiście bardzo pretensjonalnie, ale nie o tym ma być artykuł). W efekcie ci "poligloci" stają się dla wielu osób wzorem do naśladowania, co z jednej strony potrafi niektórym początkującym i mniej samodzielnym osobom doraźnie pomóc gdy brakuje motywacji (sam jestem zresztą najlepszym przykładem), z drugiej znacznie spłycają sam proces nauki języka do czegoś w rodzaju dyscypliny sportu. Nawet jeśli w nauce języka obcego znajdziemy punkty wspólne z profesjonalnym uprawianiem sportu (jak chociażby świetnie ujął to kiedyś peterlin w swoim artykule "Jak się uczyć?") to absolutnie nie jest ona dokładnie tym samym. Tu nie powinno być żadnych rankingów wskazujących kto jest gorszy, a kto lepszy, o kim można mówić, że umie język płynnie, a o kim nie. Jeśli ma w nauce języka obcego o cokolwiek chodzić to na pewno nie o nazwanie się poliglotą i nagranie filmów o tym, jak potrafimy opowiedzieć o naszej nauce języka w 10 językach przeznaczając na każdy po minucie. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że ważniejsze od liczby języków, w których mówisz jest to by móc powiedzieć choćby w jednym z nich coś ciekawego. I to właśnie zdanie niestety najczęściej sobie przypominam, kiedy słyszę o jakimś kolejnym cudownym miłośniku języków, który zdecydował się zademonstrować swoje umiejętności światu. Nawiasem mówiąc przeciętny Kowalski byłby w stanie po uprzednim przygotowaniu takie filmy nagrać bez większych problemów i bez znajomości języka obcego – pytanie tylko po co.

 

POTRZEBA JEST MATKĄ (NIE TYLKO) WYNALAZKÓW

Jedną z najgorszych rzeczy, jakie może robić osoba ucząca się języka obcego to porównywanie się z innymi. Osobiście zdarzało mi się to bardzo często i doskonale rozumiem osoby, którym czasem ciężko jest się przed tym powstrzymać. Na dłuższą metę prowadzi takie zachowanie jednak wyłącznie do frustracji wynikającej chyba bardziej z naszych, często niemożliwych do spełnienia, marzeń niż rzeczywistych potrzeb. Warto zapamiętać, że tak naprawdę dany język umiemy zawsze na tyle na ile go rzeczywiście potrzebujemy. Dla osób o bardziej ścisłym umyśle:

L = a * N, gdzie a >= 1

gdzie "L" to poziom języka, "N" to rzeczywista potrzeba jego znajomości, zaś "a" to współczynnik zależny od umiejętności osoby uczącej się oraz stosowanych metod. Wiadomo, że mnożąc nawet największą liczbę przez 0 otrzymamy 0. Podobnie jest z językami – nawet stosując najlepszą metodę nauki, a nie widząc zastosowania dla języka w praktyce nie nauczymy się go nigdy.

TO STYL ŻYCIA A NIE METODA CZYNI NAJWIĘKSZĄ RÓŻNICĘ

Jeśli ktoś mi mówi, że nie zna hiszpańskiego, ale pół życia się go uczy to mogę mu tylko chłodno odpowiedzieć, że widocznie nie ma sensu sobie tym więcej zawracać głowy. Zaręczam jednak, że ta sama osoba nauczyłaby się komunikatywnie języka w ciągu paru miesięcy, gdyby tylko została zmuszona do posługiwania się nim w życiu codziennym lub w pracy (i tutaj uwaga – poziom byłby również dostosowany w ogromnym stopniu do wymogów życia czy pracy). Do czego zmierzam? Otóż poligloci uchodzą często za jakiś niedościgniony wzór, ludzie są ciekawi ich metod nauki i starają się ich naśladować zwracając bardzo niewielką uwagę na ogólny styl życia, jaki ci uprawiają. Bo styl życia generujący potrzebę używania więcej niż 6 języków na co dzień, a co za tym idzie umożliwiający rzeczywiste opanowanie ogromnej ich liczby na wysokim poziomie jest czymś nie do przyjęcia dla znacznej większości populacji i dla wielu osób wiązałby się z porzuceniem marzeń o miłości czy rodzinie, które tak naprawdę są zdecydowanie ważniejsze niż to czy do naszej prywatnej lingwistycznej kolekcji dorzucimy duński i ormiański, jakkolwiek kusząco by to nie brzmiało.

 

Kiedyś bardzo lubiłem oglądać wystąpienia poliglotów, łudząc się po troszę, że doznam jakiegoś oświecenia. Tak naprawdę wątpię, czy bez nich kiedykolwiek podjąłbym decyzję o tym by rozpocząć "Świat Języków Obcych" (nie mówiąc już o "Woofli", która jest w moim odczuciu czymś zdecydowanie lepszym), będący formą, moim zdaniem dość umiarkowanego, ale jednak językowego ekshibicjonizmu. Ale na tym wpływ owych poliglotów na mój stosunek do języków się w zasadzie skończył. Tak naprawdę zasadniczy trzon mojej nauki oparty na tłumaczeniach, czytaniu książek oraz gazet i kontakcie z żywym językiem pozostał niemal nietknięty. Wyjątkiem jest program Anki, o którym dowiedziałem się stosunkowo niedawno tj. 4 lata temu, ale i jego użycie mocno zmodyfikowałem zakładając obok talii osobne zeszyty będące integralną częścią moich powtórek. W nauce języka bowiem o to chodzi, żeby w pewnym momencie przejąć nad nią stery i samemu odkryć optymalną metodę, która nam najbardziej pomaga. I to w oparciu o nią i o nasze potrzeby należy się rozwijać.

Co do samego czytania i oglądania filmów dotyczących nauki języka obcego przypomniała mi się pewna historia z życia wzięta – jako licealista miałem przyjemność bycia członkiem zespołu rockowego. Wśród masy osób związanych z muzyką, jakich wtedy poznałem było dwóch gitarzystów, którzy drastycznie się między sobą różnili. Jeden oglądał dużo koncertów, słuchał muzyki, podniecał się filmami instruktażowymi, próbował opanowywać jakieś skale, miał też lepszy sprzęt. Drugi po prostu grał od rana do wieczora, czasem coś obcego, czasem coś improwizując stale podnosząc sobie poprzeczkę. Nie muszę chyba mówić, który z nich był lepszy i jak się to przekłada na naukę języków.

 

LEPIEJ WIĘCEJ I GORZEJ CZY MNIEJ I LEPIEJ?

Ach! Zapomniałbym. Wszak obiecałem jeszcze odpowiedzieć na pytanie czy lepiej nauczyć się jednego języka perfekcyjnie czy trzydziestu na poziomie survivalowym. Odpowiedź jest banalna – to zależy od potrzeb osoby, która języka się uczy. Jeśli ktoś chce zostać naturalizowanym Francuzem więcej pożytku przyjdzie mu z porządnej nauki francuskiego. Gdy jednak ktoś chciałby jeździć po świecie i w każdym kraju dogadywać się w lokalnym języku to zwykłym jest, iż zamiast jakości skupi się na ilości. Podobnie osoby, które więcej czytają niż mówią znacznie bardziej skupiają się na formie pisemnej. Osoby rozgadane przeważnie chcą się przede wszystkim nauczyć mówić i mówią fantastycznie, ale nierzadko mają problem z poprawnym przelaniem swoich myśli na papier. Nie uważam, by którekolwiek z tych podejść było lepsze lub gorsze. Każdy z nas jest przecież różny i ma różne potrzeby. I każdy z nas uczy się języka dla siebie, a nie po to by porównywać się z innymi.

Podobne artykuły:

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Czy to wstyd nie znać języka obcego?

Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?

Najlepsza rada dotycząca nauki języków

Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

Tracisz motywację? Zrób coś!

Untitled 1Podczas procesu nauki, nawet miłośnicy języków obcych doświadczają utraty motywacji, która często łączy się z porzuceniem marzenia o wysokim poziomie biegłości. Na ten czynnik wpływać może wiele rzeczy t.j.
– Brak możliwości rozmowy w danym języku.
– Wstąpienie w fazę plateau.
– Brak czasu.
– Nauka wielu innych rzeczy wymaganych np. przez szkołę.
– Nawał obowiązków.
– Zderzenie się z rzeczywistością, która wiążę się z nauką.
– Chęć nauki innego języka.

Jest to coś normalnego, przez co wielu z nas zaczyna naukę języka, ale niestety szybko ją porzuca na, na szczęście, dosyć niskim poziomie, po krótkim czasie i po małym wysiłku włożonym w dany język. Co jednak zrobić aby motywacji nie stracić i doprowadzić dany język do zadawalającego nas poziomu? Oprócz angażowania się w zgłębianie kultury, spisywanie naszych osiągnięć czy małe rozmowy z native speakerami ja mam swoją małą metodę, która jest łatwa i nie wymaga od nas dużego wysiłku… Czytam blogi lub oglądam filmiki o ludziach, którzy mogą być dla nas dobrym przykładem. POLIGLOCI!!! Nie mam na myśli tylko słuchania ilu oni języków nie znają, a raczej jak do tego doszli, co im w tym pomogło i jaki jest ich „złoty środek”. Poniżej podam filmiki osób, które szczególnie cenię i podziwiam za ich osiągnięcia.

Continue reading

[MN7] Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

„Nie rób wszystkiego, najważniejsze jest bowiem, aby to, co zrobisz, było użyteczne”.

starożytna zasada chińskiej filozofii

Postępowanie w oparciu o zasadę Pareto

Zasada Pareto

Osiągane rezultaty nie są ściśle proporcjonalne do włożonego wysiłku. Okazuje się, że jedynie 20% nakładu pracy generuje aż 80% wyników. Natomiast pozostała część poświęconego czasu jest w zasadzie jałowa – przekłada się na ledwie 20 punktów procentowych sukcesu. Jak jednak kierować się tą swoistą zasadą ergonomii przy wyborze materiałów do nauki języków obcych?


Lingwistyka korpusowa

Zamek (więzienie) na wyspie If;

"(…)— Przyjdziesz kiedyś do mnie, to ci pokażę moją pracę, rezultat moich rozmyślań, poszukiwań, wreszcie spostrzeżeń gromadzonych przez całe życie i przemyślanych (…). W druku byłby to gruby tom in quarto. (…)

— Ale aby napisać taką pracę, ksiądz musiał poczynić badania historyczne. Czy ksiądz miał jakieś książki?

— W Rzymie miałem w mojej bibliotece około pięciu tysięcy tomów. Przeczytawszy je kilkakrotnie, stwierdziłem, że sto pięćdziesiąt dzieł umiejętnie dobranych daje nam, jeśli nie wyczerpujące streszczenie całej ludzkiej wiedzy, to przynajmniej tyle, co człowiek wiedzieć powinien. Na parokrotne przeczytanie tych dzieł poświęciłem trzy lata i tym sposobem umiałem je niemal na pamięć w chwili, kiedy mnie aresztowano. W wiezieniu wysiliwszy nieco pamięć przypomniałem je sobie dokładnie. Mógłbym więc recytować ci teraz Tucydydesa, Ksenofonta, Plutarcha, Tytusa Liwiusza, Tacyta, Stradę, Jornandesa, Dantego, Montaigne'a, Szekspira, Spinozę, Machiavellego, Bossueta. Wymieniam tylko najważniejszych.

— Ksiądz włada kilkoma językami, nieprawdaż?

— Znam pięć języków żywych: niemiecki, francuski, włoski, angielski i hiszpański; dzięki starogreckiemu rozumiem greczyznę współczesną, ale niezbyt dobrze mówię tym językiem i uczę się go teraz.

— Jak to być może?

— Po prostu sporządziłem słownik znanych mi wyrazów; ustawiam je, szeregując i przemieniam tak, bym mógł wyrazić moją myśl. Znam około tysiąca słów, to mi w ostateczności wystarczy, choć, o ile wiem, w słowniku jest ich ze sto tysięcy. Wymowny nie będę, ale porozumiem się doskonale z Grekiem i to mnie zadowoli.(…)"

Alexander Dumas; „Hrabia Monte Christo”


Z czego się uczyć?

Choć opisana powyżej historia jest jedynie motywującą fikcją literacką, to zawarte w niej, zgodne z 'doktryną': "Lepiej mniej, ale lepiej", podejście wydaje mi się dość racjonalne. Czym zatem kierować się przy wyborze materiałów edukacyjnych?

Moim zdaniem rozsądne jest skupienie się głównie na materiałach w znacznym stopniu już opracowanych tj. takich, z których korzystanie wymaga stosunkowo mało wysiłku (szacunkowe < 20 pp.). Jeśli wezmę nieznany tekst w obcym języku, to aby go „przerobić” muszę wpierw przetłumaczyć sobie słowa, których nie znam, zrozumieć lub rozpoznać konstrukcje gramatyczne, sporządzić transkrypcję fonetyczną, szukać (zwykle bezskutecznie) jego nagrań lub korzystać z niedoskonałych syntezatorów mowy. Gdybym dopiero rozpoczynał przygodę z językami azjatyckimi potrzebowałbym również formatek do rysowania ideogramów. Innymi słowy poświęcałbym 80% czasu na te, właściwie, mechaniczne czynności (szukanie w słowniku, książce do gramatyki, internecie) które przełożyłyby się na 20% efektu, po czym dopiero wtedy mógłbym przystąpić do właściwej nauki.


'Przetrawione' teksty

Lepiej skorzystać z gotowego podręcznika ze słowniczkiem, wyjaśnieniami gramatycznymi, plikami nagranych tekstów i skupić się „jedynie” na nauce. Bardzo dobre są również fragmenty w dużym stopniu opracowanych tekstów służących autorom artykułów, na tematy lingwistyczne, jako przykłady obrazowanych przezeń zjawisk w języku np: kantońskim (jak w poniższym przykładzie).

Kantońskojęzyczna audycja informacyjna

Tekst kantońskojęzycznej audycji informacyjnej

Bauer R.S. Written Cantonese of Hong Kong. Cahiers de linguistique – Asie orientale. 1988,

Pomimo średniej jakości transkrybowanego fragmentu audycji radiowej (pismo ręczne), konieczności przetworzenia autorskiej romanizacj na swoją i wielu innych zabiegów, jest to źródło zdecydowanie łatwiejsze w odbiorze, mniej pracochłonne i bardziej pewne (nawet pomimo konieczności skorygowania kilku 'nieścisłości' jeśli chodzi o ortografię* , wymowę* i tony– co, przy okazji, uczy 'czujności ustrojowej'), niż analiza zupełnie surowego sprawozdania, nawet gdybyśmy dysponowali jego 'drukowaną' (bardziej poprawną*) wersją na komputerze, nie mówiąc już o jedynie 'gołym' nagraniu, którego poprawioną transkrypcję graficzną zamieściłem poniżej:

警方下晝*t喺紅磡寶其利街捕押一個男人,懷疑佢將*g價值九百萬元嘅四號海洛*g英郵寄到美國。呢一個男子三十歳。現時俾*g警方扣留調查。當警方拘捕佢嘅時候,佢攞住二十包裹餵*g金魚嘅食品到附近一間郵購*w郵寄。經過探員搜*g查之後,證實其中六包魚糧*g裏面都藏*g有毒品,總重量係兩公斤半。


"Tłumaczenie techniczne" – zapowiedź

Im większy jest stopień opracowania tekstu, tym sprawniej jestem w stanie sporządzić (ręcznie!) jego "tłumaczenie techniczne". Każdy tekst w języku obcym, który zamierzam opanować (niezależnie czy jest on po angielsku czy kantońsku) poddaję najprostszej mozliwej, ale przemyślanej analizie gramatyczno – strukturalno – semantycznej, w wyniku której powstaje pewnego rodzaju mapa, z której się później uczę. Poniżej zamieściłem swoje opracowanie (komputerowe – dla większej czytelności), przytoczonego fragmentu audycji radiowej. W kolejnych artykułach wyjaśnię celowość właśnie takiej organizacji przestrzennej tekstu, użytych oznaczeń i przyświecającej temu ideii.

Przykład tłumaczenia technicznego - część 1 Przykład tłumaczenia technicznego - część 2


Szturmowanie 'surowych' tekstów

"Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie,

Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie."

Adam Mickiewicz; "Pan Tadeusz"

Niestety sam niejednokrotnie z 'gorącą głową', rzucałem się z motyką na słońce, tracąc dużo czasu. Często też nie starczało mi cierpliwości, żeby skończyć przerabianie zaczętego ‘surowego’ tekstu w języku azjatyckim.

"Nie straciłam na namyśle
Niepotrzebnym czasu wiele –
Bo ja rzadko kiedy myślę,
Alem za to chyża w dziele."

Podstolina; "Zemsta"; Aleksander Fredro

Trochę inaczej wygląda sprawa, gdy jakiś język znamy już dość dobrze, a nowe słowa w analizowanym źródle trafiają się rzadko. Jednak i wtedy warto mieć choćby polską wersję przerabianego tekstu czy powieści by rozwiewać napotykane wątpliwości. Przerabiając 'moją metodą' rozdział powieści – "Paragraf  22" Joseph’a Hallera zastanawiałem się o co chodzi w pierwszym fragmencie zdania:  He sent shudders of annoyance scampering up ticklish spines, and everybody fled from him – everybody but the soldier in white who had no choice. ; by po otwarciu polsko-języcznej wersji powieści dowiedzieć się, że po prostu… „Dostawali na jego widok drgawek…”.


'Wyprawka' samouka

Warto wyposażyć się w podręcznik z nagraniami audio, słownik (wystarczy z języka obcego na „znany”), gramatykę oraz w późniejszym etapie powieść w języku obcym. Nie polecałbym filmów czy piosenek (zwłaszcza w przypadku języka kantońskiego). Na pewno pozwalają miło spędzić czas, nie nazwałbym tego jednak nauką. Korzystanie z internetu i komputera staram się ograniczyć do minimum, właściwie jedynie do zgromadzenia dostępnych w sieci legalnych materiałów, które można wydrukować, czy ewentualnie odczytać przy pomocy czytnika ebook’ów. W moim przypadku włączenie komputera = koniec nauki.

materiały do nauki (p.p. wymaganego od uczącego się nakładu pracy):

<20; podręcznik, ebook, gramatyka, słownik 

>20; powieść, gazeta, film, piosenka, 'internet'


Podręcznik

Spojrzenie w głąb najbardziej przyjaznego nauce narzędzia – podręcznika – pozwala wyselekcjonować te elementy, których przerobienie daje największe efekty – próbki rzeczywistych / symulowanych tekstów w języku obcym. Z drugiej jednak strony niekoniecznie warto uczyć się tych tekstów na pamięć, słowo w słowo, bo może się okazać, że zyskamy ledwie 20%, co okupimy 80% wysiłkiem.

Wszystkie pozostałe elementy będące jedynie testem naszych umiejętności można pominąć. Obecność ćwiczeń daje 'zgubny' komfort polegający na tym, że wydaje nam się, że nie musimy drobiazgowo analizować tekstu będącego rdzeniem lekcji, bo i tak jeszcze 'zdążymy' opanować materiał. Dlatego najbardziej cenię sobie podręczniki, w których nie ma różnego rodzaju odwracających uwagę ,uzupełnianek'.

podręcznik (p.p. objętości podręcznika przekładającej się na 80 p.p. treści):

<20; opowiadania, dialogi, zagadki, zdania ilustrujące zagadnienia gramatyczne

>20; listy słówek, ćwiczenia, krzyżówki, gry, gazetki, projekty, symulowane rozmowy, własne wypowiedzi pisemne


Wybór formy i treści

Kolejnym kryterium doboru materiału jest treść, która powinna być interesująca, a przynajmniej zabawna, ale też stanowić wyzwanie intelektualne, gdyż jedynie opanowanie trudnych elementów daje poczucie satysfakcji.

treść (p.p. nakładu pracy koniecznego do zmotywowania się do nauki):

<20; zabawna, interesująca, stanowiąca wyzwanie intelektualne

>20; żenująca (‘suchary’),nudna, zbyt prosta

 

"W życiu w ogóle największą przyjemność sprawia opanowanie tego, co trudne i czego inni opanować nie zdołali."

 Zygmunt Broniarek


Jak się nie męczyć bez potrzeby?

Właściwa selekcja pozwala skupić się jedynie na tym co istotne – przyswajaniu języka, natomiast czynności o charakterze ściśle technicznym ograniczyć do niezbędnego minimum. To na przyswajaniu materiału należy się skupić, a nie na doprowadzaniu go do przyswajalnej formy.

Lepiej zaczynać naukę od podręczników w języku polskim (jeśli takie istnieją). W przypadku mniej popularnych języków (np.: kantońskiego) koniecznością jest korzystanie z angielsko (lub mandaryńsko) języcznych publikacji. Zdecydowanie nie polecam jednak podręczników napisanych w języku, którego się uczymy.

instrukcje w języku: (p.p. nakładu pracy):

<20;  polskim < angielskim (lub innym 'znanym obcym')

>20; ‘azjatyckim’


'Lingwistyczna empatia' autorów podręczników

Ostatnia uwaga wynika, nie tylko, z tego, że wymaga to od nas przyswojenia skomplikowanej terminologii gramatycznej (np.: 結果動詞 czasownik rezultatywny,補語 dopełnienie komplementywne). Bardzo często autorzy podręczników napisanych w języku, do którego nauki służą, oprócz swojego języka ojczystego nie znają żadnego innego. Brak im ‘językowej empatii’. Mam wrażenie, że większość ‘kolorowych książeczek' używanych w szkole i na kursach, to twory takich właśnie ‘specjalistów’. Teksty pisane przez osoby, które często nawet nie podjęły wysiłku (na)uczenia się choćby jednego języka obcego, według mnie, mają wątpliwą wartość edukacyjną. Znacznie bardziej ‘ufam’ podręcznikowi do języka szanghajskiego napisanemu, po angielsku, przez Australijczyka, niż materiałom do nauki mandaryńskiego będących tworem rodzimego użytkownika tego języka.

autor (materiału edukacyjnego); (p.p. nakładu pracy potrzebnego do przyswojenia 80 p.p. treści i zrozumienia komentarzy gramatycznych):

<20; (tandem: obcokrajowiec + rodzimy użytkownik) < obcokrajowiec

>20; rodzimy użytkownik


Dość oczywiste wskazówki zamieszczone w powyższym artykule mają charakter głównie prewencyjny – postępowanie zgodnie z nimi powinno zapobiec prawdziwej zbrodni przeciwko samemu sobie, jaką jest marnowanie czasu w trakcie nauki języka obcego.

Otwarta jednak pozostaje kwestia, która dotyka prędzej, czy później każdego zgłębiającego języki, mianowicie – czy lepiej uczyć się z materiałów choćby częściowo opracowanych, ale nieszczególnie pasjonujących, czy z 'surowych' tekstów, co do których mamy przekonanie, że są bardzej ciekawe i zabawne, ale ich 'przerobienie' i opanowanie zajmie zdecydowanie dużo więcej czasu? Wybór często zależy od dostępności dobrych materiałów – "tak krawiec kraje, jak mu materii staje" i poziomu zaawansowania, przy którym nie musimy sprawdzać co drugiego słowa w słowniku.

Zobacz również:

Od czego zacząć naukę języka obcego?

Zaczynając naukę języka, wpierw określ cel i 'obszar' działania

Co jest potrzebne do nauki?

Jakie materiały warto czytać?

Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?

[MN6] Zaczynając naukę języka, wpierw określ sobie cel i 'obszar' działania*

W kolejnym cyklu artykułów chciałbym przedstawić swoją metodę samodzielnej nauki języków obcych. Nim jednak przejdę do opisu konkretnych wskazówek metodologicznych, które mam nadzieję, że zainteresują Czytelników, uważam, że warto poświęcić nieco miejsca aspektom o charakterze bardziej ogólnym, lecz nie mniej ważnym, a właściwie będącym fundamentem. Poniższy artykuł jest również moją odpowiedzią na pytanie postawione przez Piotra tj. –  "Od czego zacząć naukę języka obcego?".

Zaczynając coś, określ sobie cel działania

(* Tytuł artykułu jest aluzją do jednego z rozdziałów  – "Zaczynając coś, określ sobie cel działania" z książki Sean'a Covey'a "The 7 Habits of Highly Effective Teens"; z jej polskiej wersji językowej pochodzi powyższy obrazek).


„Mieć wzniosłe ambicje i dążenia, (…) jasną wiedzę i myśli – wszystko to zależy ode mnie. Dlatego też człowiek szlachetny szanuje to, co jest w jego własnej mocy (…), z każdym dniem idzie do przodu (…)”.

Xunzi


Sformułowanie celu

Żeglarze nigdy nie wpisują do dziennika pokładowego portu przeznaczenia, zanim w nim nie zacumują, jednakże takie asekuranctwo, w przypadku nauki języków obcych, już na starcie zmniejsza szansę na osiągnięcie ‘sukcesu’. Jeśli nie zdefiniuje się celu, to siłą rzeczy nie da się go zrealizować.

Ludzie mają zwykle dwa powody, dla których coś robią: jeden prawdziwy i jeden, który dobrze brzmi.”

John Pierpont Morgan

Niekiedy chęć nauczenia się języka, będąca wynikiem pewnego rodzaju, dramatycznego 'odkrycia',  jest jedynie środkiem do 'wyższego celu', jak choćby  w przypadku bohaterów literackich: Edmunda Dantèsa ("Hrabia Monte Christo") czy Martina Edena. W pierwszym wypadku jest nim chęć zemsty, w drugim natomiast – stania się godnym kobiety z wyższej sfery.

"Mądry wybiera właściwy moment. Po czym używa całej swojej siły, póki nie ukończy zadania, nie odpoczywa w południe, ani u schyłku życia."

Konfucjusz

W życiu realnym (nie)stety (?) rzadko doświadczamy tak emocjonalnego wpływu na chęć samodzielnej edukacji językowej.

Pamiętajmy również, że największą frajdą jest samo dążenie do celu. Jego osiągnięcie zwykle nie daje już tyle satysfakcji. Niemniej jednak jest do dobry punkt do postawienia przed sobą kolejnych, jeszcze bardziej ambitnych wyzwań.

"Gdzie to koniec tego pędu? Gdzie koniec sławy, siły, potęgi? – Nie masz go wcale…"

Książę Jeremi Wiśniowiecki

Henryk Sienkiewicz; "Ogniem i mieczem"


Mój cel (prawdziwy ?, czy ten, który dobrze brzmi ? 😉 ) 

W przypadku języka kantońskiego swój cel sformułowałem poprzez zaprojektowanie okładki książki, którą, mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie uczciwie napisać.

 Jak samemu nauczyć się języka chińskiego - projekt okładki podręcznikaTutaj powstaje jednak pytanie, co oznacza pojęcie „nauczyć się języka obcego”. Wydaje się to dosyć mało konkretny cel. Najbardziej skłaniam się ku poniższej definicji:

„W studiach dochodzi się do momentu, w którym zaczyna postępować się zgodnie ze swą wiedzą, i na tym studia się kończy. Jeśli ktoś postępuje zgodnie ze swoją wiedzą, oznacza to, że wszystko zrozumiał do końca, i taki człowiek jest mędrcem. Mędrzec zatem to ten, (…) kto rozróżnia prawdę i fałsz, którego słowa i czyny są jednakie.”

Xunzi


Praktyczne hobby?

Często łapię się jednak na tym, że próbuję, co prawda w  nieśmiały, ale logiczny, sposób usprawiedliwiać swoje hobby,  jakim jest ‘grzebanie się’ w języku kantońskim (i kilku innych). Mógłbym napisać, że uczę się tego języka ze względu na odczuwaną fascynację kulturą starożytnych Chin, chęć sprzeciwu wobec komunizmu i łamania praw człowieka, uwielbiam filmy i samą postać Bruce’a Lee, chcę mieć poczucie, że chronię pewne dziedzictwo kulturowe i podać jeszcze milion innych powodów: np.: że kantoński jest prestiżowym językiem biznesu południowo-wschodniej Azji, najbardziej popularnym również wśród (potomków) chińskich emigrantów rozsianych po całym świecie, kluczem do zrozumienia wielu zjawisk lingwistycznych, doskonałym poligonem do testowania metod mnemotechnicznych, …ale to wszystko nieprawda.

 „(…) w każdym hobby nie o to chodzi i wszyscy hobbyści popełniają ciągle ten sam błąd: starają się (…) wytłumaczyć swe hobby z punktu widzenia praktyczności, zamiast się przyznać, że zastosowanie tego zamiłowania nie ma w praktyce absolutnie żadnego znaczenia. Oczywiście hobby może być praktyczne, (…) ale (…) tylko przy okazji (…) bo (…) hobby jest niczym innym jak ucieczką od rzeczywistości. Relaksem psychicznym. Oddaniem sprawom właśnie niepraktycznym, nieprzynoszącym dochodów, niepotrzebnym gospodarce narodowej i zawadzającym w domu.

A także pochłaniającym czas. (…) hobby pochłania czas, wciąga i angażuje (…) mózg. Hobbyści jako normalni ludzie nawykli do celowości działania na każdym kroku, wszystkimi siłami starają się usprawiedliwić te swoje niepraktyczne działania i robią to zupełnie niepotrzebnie, bo jedynym celem praktycznym [hobby] (…) jest właśnie (…) cudowna, ożywcza niepraktyczność, która daje efekt na wskroś praktyczny: pozwala odpocząć od codziennego działania praktycznego.”(…)

 Jacek Fedorowicz; „W zasadzie ciąg dalszy” (1978)

Nie wiem jak te, nico ironiczne, słowa odbierają Czytelnicy, ale moim zdaniem jest w nich dużo, choć może nieco 'wstydliwej', prawdy.


Wybór języka

„Kto chce iść jednocześnie dwiema drogami, nie dojdzie nigdzie (…)”.

 Xunzi

Aby jednak zawęzić pole działania do rozsądnych rozmiarów warto z pełną świadomością, przekonaniem i premedytacją zdecydować się na jeden język (a jeśli azjatycki, to w jednym systemie znaków). Poniżej przedstawiłem moją ścieżkę selekcji wynikającą z zainteresowań, dostępności materiałów edukacyjnych, potencjalnej użyteczności, subiektywnego ‘piękna’ fonii i grafii języka oraz … chęci pójścia pod prąd.

Wybór:

  1. języka 'narodowego': koreański, wietnamski, japoński, chiński v
  2. grupy języków: 官guan (mandaryński), 吳wu, 贛gan, 湘xiang, 閩min, 客家hakka, 粵yue (kantoński) v
  3. grupy dialektów: yue hai v, si yi, gao lei, qin lian, gui nan
  4. standardu miasta: Kanton (廣州), Hong Kong (香港)v
  5. formy graficznej; znaki: tradycyjne v, uproszczone

Zgubny poliglotyzm

Moim zdaniem naukę każdego kolejnego 'nowego' języka warto zaczynać dopiero wtedy, gdy dobrniemy z poprzednim(i) do jakiegoś mierzalnego poziomu. Nie chodzi tu o zdobycie certyfikatu, 'wystarczy' choćby gruntowne przerobienie dobrego podręcznika. Lepiej domknąć jedno zagadnienie, nim ‘rozgrzebie’ się kolejne. Nie oznacza to, że nie warto uczyć się kilku języków jednocześnie, warto, o ile pozostałe doprowadziliśmy uprzednio do pewnego poziomu.

Choć to sprawy pozornie oczywiste, to muszę jednak przyznać, że wielokrotnie, z opłakanym skutkiem, łamałem tę zasadę. Taki jest niestety rezultat zbytniej lingwistycznej ‘ciekawości’ i poczucia znużenia wałkowaniem języka, do którego nauki nie ma się przekonania. Problem potęgują wyrzuty sumienia, że przecież poświęciliśmy już na naukę kilku języków trochę czasu i pieniędzy, i bez większego przekonania miotamy się między nimi „dzięki” czemu nie jesteśmy w stanie opanować żadnego z nich na średnim choćby poziomie. Każdy znamy trochę, ale za mało, by coś z tym zrobić. Wydaje mi się, że panaceum na taką sytuację jest myśl zawarta w prostych słowach Yody (mistrza Jedi z Gwiezdnych Wojen):

 „Rób albo nie rób. Nie próbuj”.

Yoda

Nie masz przekonania do jakiegoś języka, to nie trać czasu na jego naukę. Jeśli nie jesteś pewien / pewna, którego języka (z kilku potencjalnie możliwych lub już 'rozbabranych') chcesz się uczyć to, po prostu nie ma znaczenia, który wybierzesz, ale ważne, żeby to był jeden.

"(…) w którą stronę mam pójść?

-Zależy to w dużym stopniu od tego, w którą stronę zechcesz pojść – powiedział Kot.

-Nie zależy mi na tym, w którą… – powiedziała Alicja.

-Więc nie ma znaczenia, w którą stronę pójdziesz. (…)"

Lewis Carroll; "Przygody Alicji w Krainie Czarów"


Niezależnie od tego jak nasz cel zostanie sformułowany, jego realizacja będzie wiązała się z opanowaniem umiejętności (czytania, pisania, mówienia, rozumienia ze słuchu, tłumaczenia) bazujących na zapamiętywaniu. Jednak do tego potrzebna nam jest metoda – metoda odpowiadającą naszym predyspozycjom (o czym już wspominał Piotr) i … mam wrażenie, że często wynikająca z naszych, niemających związku z językami, zainteresowań z dzieciństwa, o czym napiszę w bardziej odległej przyszłości.


Hasło przewodnie mojej metody

Aby nauczyć się czegokolwiek istotna jest koegzystencja trzech czynników: motywacji, czasu i metody. Jeśli metoda jest skuteczna, to potrzeba mniej czasu na dostrzeżenie efektów swoich działań, a co za tym idzie rośnie motywacja do dalszej nauki. Podstawowa idea mojego sposobu uczenia się polega na tym, by nie zmarnować niczego, na co JUŻ poświęciłem uwagę, a hasło przewodnie mogłoby brzmieć „Lepiej mniej, ale lepiej” gdyby nie było wcześniej zarezerwowane przez… Włodzimierza Lenina 😉 (tytuł manifestu politycznego – Лучше меньше, да лучше [Łuczsze mieńsze, da łuczsze]).

W kolejnym artykule odpowiem na, wpisujace się w powyższą 'sentencję', pytanie: "Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?"


Na koniec przestroga dla wszystkich maniakalnie uczących się czegokolwiek, (nie tylko języków):

(…) hobby jest niebezpieczne i wciąga. Potrafi wciągnąć tak dalece, że stopniowo zastąpi nam świat realny i stanie się czymś żywo przypominającym narkomanię, tyle, że zdrowszym dla organizmu, ale za to zgubnym dla naszych działań realnych”.

 Jacek Fedorowicz; „W zasadzie ciąg dalszy” (1978)

 

Zobacz również:

Od czego zacząć naukę języka obcego?

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Jakiego języka warto się uczyć?

Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?

Chcesz być wiecznie młody i zdrowy? Ucz się języków.

A nie mylą Ci się te języki?

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Parę dni temu otrzymałem bardzo ciekawy komentarz do starego już wpisu pt. "Ilu języków warto się uczyć jednocześnie". Autor komentarza stwierdził, że, mimo swojej wieloletniej fascynacji hiszpańskim oraz językami Ameryki Południowej, tak naprawdę do życia potrzebny jest mu aktualnie ze wszystkich języków obcych jedynie angielski, i to wcale nie na wybitnie wysokim poziomie. Początkowo nie chciałem się z tą tezą zgodzić – później jednak pobudziła mnie ona do refleksji, którą teraz chciałbym się z Wami podzielić. No bo ilu języków tak naprawdę nam potrzeba?

Na pytanie to można paradoksalnie bardzo łatwo odpowiedzieć sobie samemu. Jak? Zrobiłem ostatnio mały eksperyment, mający określić do jakiego stopnia tak naprawdę są mi potrzebne obce języki w życiu codziennym. W tym celu kopiowałem każdy tekst, jaki zdarzyło mi się napisać w trakcie ostatniego tygodnia do osobnych plików, a następnie patrząc na statystyki zliczałem ilość słów w każdym tekście i w zależności od użytego w tekście języka przydzielałem do odpowiedniej kolumny. Dodam, że aby być zupełnie uczciwym brałem pod uwagę jedynie teksty napisane do konkretnych osób, tudzież publikowane w szerszym gronie – nie wliczałem w to rzeczy pisanych "do szuflady", starałem się też nie wpływać na wyniki tworząc obcojęzyczne wpisy na portalach w stylu lang8. Dlaczego właśnie pisanie wziąłem pod uwagę? Po pierwsze bardzo łatwo jest zmierzyć ile tekstu się napisało, po drugie tekst piszemy przeważnie w jakimś mniej lub bardziej określonym celu i wymaga to od nas znacznie więcej pracy i precyzji niż np. czytanie i mówienie. Wyniki eksperymentu ukazujące, jakich języków w ciągu tych dni używałem, przedstawiają się następująco:

jezyki_diagram

Trzeba mieć poważną wadę wzroku, żeby nie dostrzec zdecydowanej przewagi polskiej mowy (69,5% ogólnego użycia) nad pozostałymi. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła po zamieszczeniu tego wykresu była chęć zredukowania użycia mojego języka ojczystego na rzecz obcych. Okazuje się jednak, że tak naprawdę byłoby to ciężkie do wykonania, zwłaszcza w krótkim czasie, bo poziom zakotwiczenia w środowisku, w którym jest on obowiązującym kodem komunikacyjnym jest ogromny. Moja rodzina oraz najbliżsi przyjaciele mówią po polsku, prawie wszystkie kwestie związane z administrowaniem Wooflą są z nim również związane(nasz dostawca serweru jest z Polski, wszyscy jesteśmy Polakami), w pracy gdy nie mam do czynienia z obcokrajowcami również używam polskiego, bo ten rodzaj komunikacji zdaje się być dla wszystkich najbardziej naturalnym, a moją pierwszą pracę zaliczeniową również napisałem w języku ojczystym. Czy mógłbym z dnia na dzień zamienić język polski na którykolwiek z języków obcych? Zakładając utrzymanie jakiejkolwiek stabilności życiowej byłoby to aktualnie niemożliwe. Nasuwa się więc pierwszy wniosek: do życia potrzebuję przynajmniej języka ojczystego, bądź tego w którym prowadzę swoje życie osobiste.

Na drugim miejscu pojawił się niemiecki (prawie 17%), co jest przede wszystkim wynikiem używania go w pracy. Języka tego teoretycznie mógłbym się pozbyć, jednocześnie jednak straciłbym swoją posadę, więc mogę zaryzykować stwierdzenie, że i jego w dużym stopniu potrzebuję. Możemy więc do zestawu dołączyć jeszcze język obcy, w którym pracujemy. I tutaj lista niespodziewanie się kończy. Ktoś mógłby się spytać co w takim razie z angielskim, rosyjskim, serbskim? Kontakt z nimi mam praktycznie na co dzień, ale w znacznej mierze polega on raczej na odbiorze informacji – czytaniu gazet, książek, słuchaniu radia, oglądaniu telewizji – stosunkowo rzadko natomiast zdarzało mi się w ostatnim miesiącu cokolwiek w tych językach napisać. Ich znajomość niewątpliwie mnie wzbogaca – czytam Rybakowa, Huxleya, Jergovicia czy Andruchowycza w oryginale, mogę śledzić na bieżąco sytuację na Ukrainie korzystając ze źródeł dostarczających znacznie więcej informacji niż polska telewizja (temat na zupełnie inną dyskusję, wykraczającą poza temat tego artykułu), ale w praktyce przeżyłbym i bez tego. Świadomie jednak staram się nie zatracać z nimi kontaktu i trzymam je w pogotowiu, bo nigdy nie wiem do czego mi się w życiu jeszcze przydadzą. Do czego bowiem zmierzam?

Potrzebuję języka – znam go, nie potrzebuję – nie znam

101_1262Często zdarzało mi się słyszeć westchnienia ludzi w stylu "chciałbym znać język x biegle, ale…" Tym "ale" bardzo często nie jest jakiś brak umiejętności, mało pracy włożonej w naukę, czy zbyt sędziwy wiek lecz właśnie brak praktycznego użycia języka w życiu. Bo to jak dobrze dany język znamy w ogromnej mierze zależy od tego, do czego jest on nam potrzebny. Przykład? Dwa lata temu zjechałem wraz z moją dziewczyną całą Francję autostopem. W rozmowach z kierowcami używałem tylko i wyłącznie francuskiego, który jakkolwiek bardzo kulawy zjednywał sobie autochtonów bardziej niż cokolwiek innego. Po dwóch miesiącach rozmów z kierowcami byłem niemal mistrzem francuskiego small-talku prowadzonego z perspektywy siedzenia pasażera. Mimo iż obiektywnie mój poziom samego języka wcale się aż tak nie podniósł. Teraz po dwóch latach braku kontaktu z mówionym językiem (pomijając sporadyczne okazje, takie jak przyjmowanie gości z Couchsurfingu) dobrze idzie mi w zasadzie jedynie czytanie artykułów na tematy historyczno-kulturowo-lingwistyczne, bo to jest właśnie moje główne zajęcie w tym języku. Gdybym miał natomiast coś napisać byłoby mi znacznie trudniej, bo nie zwykłem tego robić od dłuższego czasu. Podobne przykłady znajdziecie nawet w naszym ojczystym języku – nieprzypadkowo osoby, które piszą więcej piszą lepiej, a te które częściej muszą przemawiać do tłumów przeważnie są lepszymi oratorami niż osoby siedzące przez całe życie gdzieś w kącie.

Jak mam więc potrzebować języka jeśli go nie znam?
Na początek zacznij więc od znajomości pasywnej i uczyń korzystanie z języka w takiej formie swoją codziennością. Przeczytaj codziennie jeden artykuł z Wikipedii bądź obcojęzycznej gazety. To jest tak naprawdę pierwszy krok do tego by rzeczywiście języka używać w realnej potrzebie, wykraczając poza sztampowe czytanki, jakie znajdziemy w podręcznikach. Następnie po prostu szukaj okazji do kontaktu i jak już go znajdziesz to staraj się go utrzymać oraz w jakiś sposób rozwijać. Uważasz, że o kontakt trudno? Opowiem tylko co mi się ostatnio przydarzyło – otrzymałem parę dni temu maila po ukraińsku od osoby, która chce się nauczyć polskiego. Osoba ta wpisała po prostu w Google po polsku "Jak się nauczyć ukraińskiego" i tak trafiła na mnie. A ja, podobnie jak większość osób na moim miejscu, stwierdziłem, że z wielką chęcią pomogę. Żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach – dostęp do mediów jest wszechobecny, ale nadal jeszcze działa magia kontaktu ze znajomym, który mieszka w jakimś innym kraju. Od kontaktu z rodzimym użytkownikiem języka do jego profesjonalnego użycia jest naturalnie długa droga, ale jeśli mimo wszystko cały czas szukamy kontaktu z językiem to bez problemu znajdziemy coś do czego jest potrzebny. Musimy to zrobić, bo jeśli nie znajdziemy, to języka na wysokim poziomie nie opanujemy.

Podobne artykuły:
Czy to wstyd nie znać języka obcego?
Ilu języków warto uczyć się jednocześnie?
Jak tanio zorganizować językowe wakacje?
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych